Bolała go łapa, akurat ta z blizną, bo nadział się na wystający odłamek po gałęzi. Na razie pozostało mu siedzieć w jednym miejscu i wylizywać ranę, dopóki ta nie przestanie krwawić. A na to mógł jeszcze czekać sporo czasu, bo czuł w łapie, że rana wcale nie jest taka płytka.
Podczas tego czekania mógł dalej rozmyślać. Jego myśli jednak skupiały się głównie na jego partnerze, Yirze.
Spędzali mało czasu, Paki miał wrażenie, że to Yir unikał jego. Ale nie, było na odwrót. Zdecydowanie było na odwrót. To Paki unikał wszystkich dookoła. Było naprawdę niewiele osób, które mogły do niego podejść, a on nie odchodził niczym odpychany magnes. Właściwie to można było je wyliczyć na palcach jednej łapy, a wśród nich nie było o dziwo Yira.
Rudzielec wiedział, że oszukuje sam siebie. Zależało mu, żeby wrócić do Yira, a może wtedy jego dawne ja wróciło by do niego. Owszem, atramentowy basior go skrzywdził. Ale czy był to powód, żeby bezpowrotnie uciekać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz