Powiem Wam, o wiele łatwiej jest mi opisywać moje przygody, gdy opowiadam je ja, a nie moja kreatorka. Jak na przykład mój niedawny trening, który nie był tak właściwie zaplanowany, ale hej, co zrobisz, gdy próbują cię zabić, co nie? Może nawet posłuchacie mojego tradycyjnego "eh", które przestałem mówić, bo niektóre wilki krzywo na to patrzyły.
A więc, pewnie jesteście ciekawi, od czego się to wszystko zaczęło, eh. A więc, byłem sobie na spacerze, jak ja to wręcz kocham robić, o czym zresztą już wiecie. Nic konkretnego w głowie nie miałem, po prostu pobyć samemu, eh, i odpocząć od watahy. No taka moja natura. Jednak, jak to bywa w życiu, coś musiało się schrzanić, eh. Bo życie lubi się chrzanić. I tak oto na swoim niewinnym, spokojnym spacerze, na którym nie miało wydarzyć się kompletnie nic, stanąłem z jedynym chyba drapieżnikiem, który może zaatakować bez powodu. Taka ruda kicia w paski. Nazywa się tygrys.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz