Czuliście się kiedyś jakby nic nie zależało od was? Jakby waszym światem sterował ktoś z zewnątrz niczym Władca Marionetek cieszący się z waszych niepowodzeń i zanosząc się śmiechem gdy podrzuca kolejne kłody pod łapy. Nie? To wam zazdroszczę.
W
tamtym momencie mojego życia, chciałam zniknąć. Modliłam się do tego
wyimaginowanego Władcy, żeby pozwolił mi odejść, nawet jeśli miałoby to oznaczać
moją śmierć. Miałam dość tego, że nigdzie nie należałam, byłam postacią
drugoplanową w swoim własnym życiu. Że przejmowałam się nieznajomym bardziej
niż swoim własnym zdrowiem, czy zdrowiem swoich braci. Że pamiętałam kogoś,
kogo nie pamiętał nikt inny. Że darzyłam uczuciem kogoś kto zaraz miał umrzeć.
Choć w mojej głowie znałam go zaledwie kilka dni, w sercu czułam, że znam go
całe swoje życie. Był mi bliższy niż ktokolwiek inny, nawet wychowująca mnie
matka. Nie potrafiłam uporać się z tymi uczuciami, które przybyły tak nagle jak
odludek przyniesiony przez niespokojne fale.
-
Jak on się czuje? – spytałam medyka, który bandażował Levi’ego. Nie było już
sensu uciekać przed chorymi. Ktoś musiał nam pomóc, nazbierała się nas już
ponad dwudziestka, a większość nawet nie miała wcześniej styczności z chorymi.
Choroba była w powietrzu, w wodzie, w zwierzynie… nie mogliśmy przed nią uciec.
Mieliśmy tylko nadzieję, że Ci najsilniejszy przeżyją.
-
Możesz jego spytać. – powiedział z lekkim uśmiechem. To chyba był uśmiech dumy,
że prawdopodobnie udało mu się wyleczyć najcięższy przypadek. Piaskowy basior
spojrzał na mnie zmęczonymi oczami. Na jego twarzy było jednak widać szczęście
i większą siłę w jego ruchach.
-
Może jednak nie jestem skazany na śmierć. – powiedział z przekąsem uśmiechając
się zawadiacko. Moje serce podskoczyło na ten gest, nie wiedziałam jednak czy
to moje teraźniejsze uczucia zareagowały czy może moje wspomnienia. Nie
potrafiłam tego rozróżnić.
Cokolwiek
jednak był prawdziwe, widziałam jedno. Ten basior był już moim światem.
-
Myślałem o Tobie, wiesz? – powiedział patrząc na mnie nieprzerwanie. – Gdy Oni
mnie… w każdej chwili. W każdej chwili myślałem.
Chciałam
zapytać kim byli Ci „Oni”, o których czasem wspominał. Jednak ukłucia bólu,
które widziałam w jego oczach za każdym razem jak o nich mówił mnie
powstrzymywał. Levi coś wiedział. Więcej niż my i prawdopodobnie zagrażało nam
coś więcej niż tylko nagle przyniesiona zaraza. Mimo wszystko… jeden poważny
problem na raz?
-
Ja, nie…
-
Wiem, nie mogłaś mnie pamiętać. Żadne z was nie mogło. – uśmiechnął się smutno
i przymknął oczy, najwyraźniej zmęczony konwersacją. – Dobranoc, Kara.
-
Dobranoc, Levi. – powiedziałam także kładąc głowę na ziemi. Byłam w lepszy
stanie niż on, jednak tak jak każdy podejrzewał, pomoc nieznajomemu miała
ogromny wpływ na moje własne zdrowie.
---
Generał
wszedł po raz kolejny tego dnia do Sali monitoringowej. Tłum jego pracowników
dokładnie badał zachowanie każdego wilka dzięki ukrytym kamerom i nadajnikom
określającym położenie i stan danego osobnika. Od kiedy na wyspie zastało
jedynie osiem żywych osobników CL, sytuacja w całym budynku stała się napięta.
Na pewno nie pomagał fakt, że jedyny wilk znający się na właściwościach ziół
zmarł kilka dni wcześniej. Wydawało się, że nie było więcej nadziei na
przetrwanie. Barczysty mężczyzna przeszedł dwa razy w jedną i drugą stronę
środkowego przejścia sali, jakby nie mógł zebrać się do tego co miał zaraz
powiedzieć. W końcu westchnął i skapitulował opuszczając pomieszczenie. Idąc
długimi i krętymi korytarzami, skierował się do centrum całego budynku, gdzie
pomieszczenie mieli pułkownicy i medycy zajmujący się projektem.
-
Jest źle. – powiedział krótko, chcąc zwrócić na siebie ich uwagę, jakby myślał,
że samo jego wejście nie stawiało ich do pionu wystarczająco mocno. – Projekt
nie przetrwa jeśli wilków będzie zbyt mało. Wirus trzeba opanować, jak
najszybciej złapać jeszcze żywe wilki i dać im antidotum.
-
Antidotum? – spytał jeden z trzech głównych medyków. Pracownicy spojrzeli na
siebie, wiedząc co się zaraz stanie i najwyraźniej bojąc się tego. – Generale…
nie mamy antidotum.
-
Jak to nie macie!?
-
Zaczęliśmy je przygotowywać jak tylko wypuściliśmy CL0033 na wyspę, jednak
okazało się, że to nie jest takie proste. Bardzo nam przykro Generale Fiodorow,
ale praca nad antidotum może potrwać jeszcze przynajmniej kilka miesięcy.
Wściekłość
ich dowódcy była wręcz namacalna. Pytanie czy był wściekły na nich, że nie mają
tego czego potrzebuje, czy na siebie bo popełnił olbrzymi błąd.
-
Nie mamy kilku miesięcy! – wrzasnął waląc pięścią w jedno z biurek, które stało
obok niego. Siedzący przy nim Pułkownik, aż podskoczył przez niespodziewany
wybuch.
–
Panowie… - zaczął po chwili najwyższy stopniem, uspokajają jednocześnie swój
przyspieszony oddech. – powiedzcie mi coś co może polepszyć naszą sytuację.
-
Wygenerowałem już składniki substancji, którą pobraliśmy w znikomej ilości od
CL0115. – zaczął jeden z medyków, wstając od swojego biurka. – przy odpowiednim
podaniu i rozcieńczeniu może stać się
swoistym eliksirem siły, Generale. Jestem pewny, że jest to coś czego
szukaliśmy w tym projekcie od lat.
-
Jaki jest haczyk? – zapytał od razu Generał.
-
Wydobycie substancji zabija osobnika, a odnalezienie takiego, który ją posiada
jest niezwykle trudne. To niczym mutacja, ukazująca się nieregularnie i bez
określonego porządku. Do tego osobnik w chwili pozyskiwania substancji musi być
zdrowy i silny, ponieważ jego śmierć w połowie zabiegu, może zniszczyć
właściwości eliksiru. – medyk zaczął się lekko trząść ze strachu nie wiedząc,
czy jego słowa zadowoliły Generała czy nie.
-
Porozmawiam z innymi i załatwię co będzie trzeba. Nawet jeśli będziemy musieli
wybić wszystkie wilki i zacząć od nowa. A wy… – powiedział wskazując na każdego
z pracowników z osobna. – Zatrzymajcie dla siebie informacje, które właśnie
usłyszeliście.
Podmuch
wiatru i zamykające się drzwi, sprawiły, że pułkownicy i medycy odetchnęli z
ulgą. Przynajmniej na chwile.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz