Kroki usłyszał zdecydowanie zbyt późno, kiedy już nie miał gdzie się schować. Kosodrzewina była zbyt gęsta na tym odcinku drogi, nie można było wpełznąć gdzieś między jej gałęzie, nie mówiąc o tym, że dziura w boku i tak uniemożliwiła by zakamuflowanie się. Każde zwierzę z pewnością wyczuło by świeżą, wciąż sączącą się krew. Widziało by
czerwony ślad na ścieżce i podążyło by jego śladem, docierając do atramentowego basiora. To był koniec. Mógł tylko odwrócić się i przygotować na konfrontację.
W tym czasie w jego głowie rozbrzmiewała niezwykle agresywna i zajmująca konwersacja. Kłócił się sam ze sobą. A może z duchami? Do diaska, kłócił się i żadna ze stron nie planowała odpuścić.
Jesteś słaby. Bezużyteczny.
– A ty? Umiesz coś więcej niż narzekać?
Zginiesz tu i teraz. Jak nie zaatakowany, to z wykrwawienia. Głupiś, że nie poszedł po pomoc.
– Wszystko jedno. I tak już umierałem. Mogę pobić rekord.
– Yir? – zmęczony głos zawołał zza zakrętu. Niezwykle znajomy głos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz