Sen, który obecnie miała Skinka, był co najmniej... dziwny. Miała wrażenie, że to wcale nie jest jej sen, tylko kogoś innego, a ona go jedynie kontynuowała. Ale niestety (czy może stety?) nie była w stanie nic z tym zrobić, więc kontynuowała śnić. O swoim bracie. O wilkach z watahy. O niesamowitej, chyba magicznej łodzi, która szybowała po niebie, zamiast grzecznie kołysać się na morskich falach. O Zuvie, który był zupełnie inny, niż go pamiętała. To był dziwny sen. I taki zaskakująco... realistyczny.
Mimo że miała wspomnienia o obecności Zuvy i jakichś innych wydarzeniach, jej własny sen zaczął się w momencie, gdy na okręt Oshun Oxtra Memory wróciła wyprawa, a raczej ocaleńcy z nieprzyjemnego spotkania z krukiem. Wilki, które wcześniej wypadły za burtę, właśnie pojawiały się z powrotem, przyniesione przez pojawiające się znikąd różowe chmury. Chyba byli teleportowani, bo chmura pojawiała się znikąd na deskach okrętu, po czym rozpływała się jak zwykła mgła, zostawiając na swoim miejscu zdezorientowanego wilka. Wszystkie pięć, które miały nieszczęście wypaść, wróciło do grupy. Domino, Simone, Tiska, Szkło, a na końcu ich kapitan we własnej osobie, Paketenshika. Gdy tylko rudy wilk pojawił się przed oczami załogi, lisiczka przyskoczyła do niego z furią całkiem spodziewaną w tej sytuacji.
– Czy ty jesteś nienormalny?! Jesteś kapitanem tego statku i rzucasz się za burtę dla pojedynczego wilka? Kpisz sobie ze mnie? Ja rozumiem, że jestem świetnym zastępcą, ale ty jesteś, do jasnej kurwy, kapitanem i nie możesz sobie pozwolić, żeby zostawiać cały statej na tak długo, bo ci się zachciało odpierdalać bohatera! Myślisz, że łatwo ogarnąć to gówno samemu, kiedy twój wielce doradca próbuje obalić prawną władzę i przejąć stery tego cholerstwa? Tak, Paki, nie rób takiej miny, twój ukochany Mundus okazał się oszustem i po twojej domniemanej śmierci postanowił sobie spierdolić cały porządek, jaki tu starannie ułożyliśmy. Miałam ochotę go nawet parę razy zajebać, ale miał zbyt duże poparcie w tej bandzie idiotycznych skurwieli. I o dziwo Agrest i Eothar się nawet dogadali, by być po jego stronie. Tak, cud się stał, tych dwóch pajaców się dogadało, ale przecież każdemu odwala, gdy ich kapitan postanawia się spierdolić na pewną śmierć. To, że jestem jebaną samicą, wcale nie pomagało.
Jedyną postacią, która miała odwagę wydawać jakikolwiek dźwięk w tym momencie, był wiatr popychający galeon do przodu, zupełnie nieporuszony agresją zastępcy kapitana. Ale reszta? Cała załoga? Zamilkła grobową ciszą, niezdolna nawet oddychać w cieniu wybuchu pani Skinterifiri. To było... co najmniej śmiertelnie przerażające, mówiąc najdelikatniej, jak tylko się da. Każdy miał respekt dla gniewu liszki, jednak obecna furia była czymś, dla czego szacunek byłby obrazą. To można było tylko wielbić w strachu, mając nadzieję, że ta personifikacja bogini wojny nie postanowi dotknąć ich swoją surową ręką. Kłaniajmy się bogini, być może jej gniew nas nie sięgnie, być może zlituje się nad nami. Być może swoją burzę skieruje wyłącznie na rudego kapitana, a resztę załogi oszczędzi, widząc ich skruchę.
W tym momencie jakby nagle wszystkim członkom wyprawy wypadły z głowy jakiekolwiek pomysły. Wydarzenia minionych dni, idee wygłaszane przez przywódców partii, jakie pojawiły się na statku, to wszystko zniknęło. Nikt nie miał ochoty robić cokolwiek po swojemu. Temu gniewowi należy ulec, bez dyskusji, bez choćby cienia zawachania, bez nasionka myśli, że można spróbować się zbuntować. Jakikolwiek bunt równał się śmierci.
Gdy wreszcie bogini wojny i gniewu Skinterifiri zaprzestała swoją krwawą burzę, wtedy dopiero wszyscy odważyli się wziąć wdech. Jeden z wilków momentalnie zemdlał, Ashera, medyczka, musiała szybko się nim zająć. Mundus umknął z dala od rudego rodzeństwa, by nieco odwleczyć nieuniknione i się na nie mentalnie przygotować. Agrest i Eothar wrócili do swoich przepychanek, które przerwała im Kara, rozkazując pomóc w kuchni, bo inaczej nikt nie będzie jeść. Wszyscy się rozeszli, udając, że nic z tego się nie wydarzyło. Simone odważyła się zagadać do kapitana.
– Kapitanie? – zwróciła na siebie uwagę cichutkim głosem, ledwo słyszalnym, byleby nie rozgniewać Skinki jeszcze bardziej. I dobrze, pomyślała ruda. Niech się boją. Niech wiedzą, że ze mną się nie zadziera.
Paki odszedł z Simone, by rozmawiać nieco dalej od delikatnie mówiąc wkurwionej Skinterifiri, która obecnie przejęła ster. Na razie jeszcze nie zamierzała mówić, ile wilków rzuciła za burtę w trakcie nieobecności kapitana, niech ten niezwykle inteligentny i szlachetny basior sam się domyśli. Dupek cholerny. Kapitan ma schodzić na dno wraz ze statkiem, a nie spierdalać, jak tylko wiatr nieco w mordę zawieje. Nosz kurwa mać.
Przez swój wściekły nastrój nie zauważyła podchodzącej Lato, która trzymała w pysku jakieś papierki. W dupę kopnąć cały ten los. Na chuj ona jest w tej załodze.
– O co chodzi? – mruknęła do Latosi, starając się utrzymać swojego wewnętrznego ogiera furii na wodzy. Lato nic nie zawiniła, właściwie to była jednym z najbardziej pomocnych wilków. – Co tam masz?
– Dostaliśmy wiadomość. Od Zuvy.
– Zuvy?
Zuva.
Zuva.
Liszka poderwała się ze swojego legowiska, płosząc Bogu winnego Sodrokniwę do tego stopnia, że samiec schował się pod mech.
– Kurwa, jestem spóźniona na lekcję! – i z tymi słowami wybiegła z nory, na jesienne słońce, które wisiało już całkiem wysoko na nieboskłonie, symbolizując samo południe. A na miejscu lekcji powinna być już rano. Ja pierdolę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz