Rudy basior zalegiwał plecami na legowisku, łapami zapierając się o sufit norki. Zmierzwione, zapuszczone futro znowu było burdne, sklejając się nieprzyjemnie w różnych miejscach. Umożliwiało to chłodnemu powietrzu schronienia dostać się do odsłoniętej skóry wilka. Innymi słowy, było mu przez to zimno. Choć w norce nie panowały tak niskie temperatury jak w naturalnych jaskiniach, w których mieszkały inne wilki, wciąż potrafiły doskwierać one komuś, kto ma odsłonięte kawałki skóry ze względu na zaniedbaną sierść. Legowisko złożone z mchu i traw było o wiele przyjemniejsze niż leśne podłoże, a jednak jednocześnie jakieś takie... zbyt miękkie? Zbyt nieswoje? Paki nie umiał nazwać tego uczucia, po prostu wiedział, że coś jest lekko na lewo. Ziemia stykająca się z opuszkami łap była lepka i mokra. Pachniało tu wilgocią, lasem, wilkami i lisami, a także ziołami, które Yir trzymał jako pomocnik medyka w swojej własnej domowej apteczce. Kiedyś te zapachy przypominały dom. Teraz irytowały nos, który już zapomniał, jak to jest czuć według siebie. Ogólnie wszystkie zmysły wilka wydawały się nie należeć do niego. Nie czuł się już sobą we własnym ciele, choć te łapy, ten szal i te trzy puchate ogony doskonale znał. Yir podobno już słyszał o takich przypadkach, ale nie potrafił w żaden sposób pomóc.
Norę wypełniło świeże powietrze oraz pojawił się przeciąg, sygnalizując, że ktoś właśnie wszedł do środka. Być może będąc samemu Paki powinien sprawdzić, kto go naszedł, ale nie czuł na to ochoty. Za dobrze mu się leżało, udając pająka przyczepionego do sufitu. Po prostu nasłuchiwał, w którą stronę skierują się kroki, byleby nie musieć wykorzystywać żadnych zasobów energii. Trochę się rozleniwił, ale przynajmniej nie musiał jeść tak dużo jak kiedyś. Odbiło się to oczywiście na jego sylwetce, ale widzieli to wszyscy z wyjątkiem jego samego, więc nic z tym nie robił. Jedyne, co potrafił zauważyć to to, że jest jakiś taki słaby. Nic więcej.
Lekkie, krótkie kroki skierowały się w jego stronę, po chwili przynosząc swojego właściciela. Melanistyczny lis niósł w pysku świeżo upolowanego zająca raczej marnych rozmiarów. Ale cóż, dla lisa to był cały posiłek. Dla wilka zaledwie przekąska. Zając jeszcze ociekał krwią, nadającą norze kolejnego zapachu. Ten był jednak przyjemny i przyjacielski. Nigdy się nie zmieniał.
– Cześć. Jak tam? – zapytał Sodrokniwa, odkładając zająca na ziemię.
– Nic nowego. – Paks zdjął łapy z sufitu i położył się na boku, w stronę czarnego samca. Widział ukrywane zmartwienie, Soda był zbyt łatwy do odczytywania dla kogoś, kto znał go całe życie. Jednak mimo, że na wszystkich innych był zły za to, że się o niego martwią, troska przyjaciela z dzieciństwa była odbierana przez basiora właściwie z otwartymi ramionami. Soda miał w sobie to wyjątkowe coś, co pozwalało zapomnieć o przeszłości, choćby na chwilę. Być może reszta też by tak działała, gdyby pozwolił im się do siebie zbliżyć. – Tylko trochę bardziej nudno niż zwykle.
– A no tak, żadnych szczeniąt do wychowywania, co? – zaśmiał się lis. – Właściwie trochę to dziwne – zaczął temat, siadając koło wilka. – Przy wszystkich jesteś taki ponury, niechętny do rozmów, nieprzystępny, a przy szczeniakach, jak ostatnio z Yirem odwiedzaliśmy karmiącą bezwataszową waderę, jesteś pełen życia i wyglądasz jak duża przytulanka.
– Widać potrzebuję szczeniaków. Szkoda, że Yir nie chce się zgodzić.
Obaj dostali ataku śmiechu. Tak, towarzystwo Sody przypominało Pakiemu, jak to jest być żywym. A przynajmniej żywym sobą. Tylko ten lis udawał, że wszystko jest w porządku, że nic się nie zmieniło. Że wciąż jest tak samo jak zawsze, a Paki wcale nie umarł na parę miesięcy. To było miłe.
– Może gdybyście wreszcie wzięli ślub miałby powód, żeby się zgodzić? – zaproponował mały samiec, na co wychowawca szczeniąt zamrugał z zaskoczeniem.
– Ślub?
– No tak. Jak ja i Skinka.
Rudzielec poderwał się na równe nogi tak nagle, że lis podskoczył w miejscu.
– Czy wy mi czegoś nie mówicie?! – wrzasnął, powodując wycofanie się swojego kumpla. Ta reakcja była tak nagła i agresywna, że była w pełni naturalna. Paketenshika czuł to w swoich mięśniach. To była prawidłowa reakcja. Może jednak da radę wrócić do swojego dawnego ja.
– No ba! – lis zaśmiał mu się w twarz. – Planujemy trójkę, chociaż jeszcze nie wiemy, jak to wyjdzie. Wiesz, jedno po tobie, jedno po mnie i jedno po Skince. Shika, Firi i Niwa. Fajnie, co? Skinka wpadła na ten pomysł! – Wypiął pierś z dumą, zadowolony, że jego żona jest taka mądra.
Tym razem to Paki się zaśmiał.
– No tak... Moja siostra nie chce być gorsza. Nie zamierzam narzekać, będę mógł bawić własnych siostrzeńców!
Kolejna fala śmiechu. Soda jednak momentalnie spoważniał, rzucając w Pakiego niemal morderczym spojrzeniem. Jego mina skutecznie uspokoiła wilka, który teraz opuścił głowę i nastawił uszy, żeby posłuchać, co jego przyjaciel ma do powiedzenia. Miał szacunek do tego lisa, który w wielu życiowych problemach mu pomagał, więc nie zamierzał przeszkadzać w upomnieniach.
– Ale na poważnie, Paks. Najwyższa pora się oświadczyć Yirowi. Bo kolejnej szansy możesz nie dostać i dobrze o tym wiesz. Już dosyć razy obaj umarliście.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz