Leżał na ziemi, dysząc ciężko. Miał dość. Na Boga, miał tak bardzo dość, że wcale by się nie obraził, jakby wykitował tu i teraz. Może nawet by się cieszył. Przynajmniej jego problemy by się skończyły. Nie musiałby się martwić o powrót do domu. O Domino. Wszystko miałoby swój koniec.
Przypomniała mu się rodzina. Śmiech rodzeństwa, hałas domowego ogniska. Posiłki ze zwierząt, o których tutaj nawet nie słyszeli. Zaawansowana technologia, rozwinięta kultura. Wszystko, co wilkom Watahy Srebrnego Chabra się nawet nie lśniło. Za tym właśnie Kamael tęsknił z całego serca.
Ale jeśli odejdzie, będzie z kolei tęsknił za otwartymi przestrzeniami. Za lasami z wysokimi, rozłożystymi drzewami, pod którymi można było znaleźć schronienie i odpocząć. Za otwartymi przestrzeniami do pobiegania. Za dzikością płynącą w żyłach przy każdym polowaniu. No i przede wszystkim za Domino. Tylko za Domino. Za nikim więcej.
Może to było śmieszne, może straszne. Sam już nie miał pojęcia. Dla jednej osoby nie powinien zapominać o domu. A może?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz