Tak samo, jak każdego innego, nowego dnia, Słońce wschodziło powoli. Wnikało swoim purpurowym obliczem pomiędzy sosnowe gałęzie, poczerniałe od rozdzierającego się na pasma cienia nocy. Gęstwinę ich czarnych, chropowatych ramion przekłuł przeciągły świst wiatru.
Następnie wszystko ucichło.
Westchnąłem głęboko, mimowolnie próbując zachować w uszach echo jakiegokolwiek dźwięku. Potem zacząłem wsłuchiwać się już tylko w chrobot ziemi uginającej się pod łapami. Jedna za drugą, moje nogi przesuwały się miarowo, jakby przytwierdzone do niewidzialnego koła.
W oddali mignął mi ładny obrazek znajomego pyska. Niemal mechanicznie kiwnąłem głową, a moje wargi wypowiedziały jedno, ciche „dzień dobry”, zanim jeszcze zdołałem rozpoznać, kogo witam. Nie zatrzymywałem się na pogawędki. Był poranek po nocy spędzonej na ślęczeniu nad dokumentami jakiejś tam sprawy, moje oczy jeszcze nie do końca pogodziły się z pobudką o świcie, żołądek krótkimi wołaniami przypominał o niezjedzonym od wczoraj choćby kęsie mięsa, a ja już miałem tylko jeden cel: jaskinię wojskową. Brakowało mi więc i czasu i ochoty na rozmowy z sąsiadami.
Gdy na drodze pojawił się w końcu przedmiot mojej porannej wędrówki, zatrzymałem się na chwilę i przetarłem oczy, by, jeśli nie widzieć wyraźniej, to przynajmniej wyglądać wyraźniej. Musiałem przecież stać na straży porządku, a nie leżeć tam jak wymięty placek!
- Czołem - zebrałem wszystkie siły, by wkraczając do jaskini rzucić żywe, służbowe powitanie. Dwójka basiorów odpowiedziała mi krótkimi skinieniami głowy. - Co dziś robimy?
Na mnie nie zwracajcie uwagi, usłyszałem w głowie. Duch, siedzący nad jakimiś papierami w kącie, posłał nam krótkie spojrzenie.
Ry odwrócił ślepia równie zmęczone, jak moje, od wpadających do jaskini smug światła słonecznego. Z przeciwległego kąta w mig poszybował ku mnie plik dokumentów, który złapałem w locie. Otworzyłem je na pierwszej zapisanej stronie i zerknąłem na drżące, czarne literki.
- Nic nie rozumiem - zauważyłem bez długiego namysłu.
- Przecież umiesz czytać. - Ry chyba nie zwrócił na moje słowa szczególnej uwagi. Zmrużyłem oczy, dostrzegając, że również on lekko się chwieje.
- Ry...
Dopiero teraz basior spojrzał na mnie z lekkim odrętwieniem.
- A. Mamy nową sprawę. Zaginięcie trójki wilków.
- Co też mówisz? - Spochmurniałem, rozsiadając się przy wyjściu i jeszcze raz, uważniej spoglądając na papiery. Dla pewności ścisnąłem kartkę mocniej pomiędzy łapami. Tekst falował.
- Kto to pisał? - zapytałem mimochodem, odkładając dokumentację na bok i niestrudzenie próbując nawiązać kontakt z synem. - Zresztą nieważne, powiedz mi lepiej, co to za sprawa, kogo szukamy. Kto to zgłosił.
- Wyobraź sobie, że... skoro świt była tu jedna wadera. Opowiedziała historię, zniknęła, a gdy chciałem w spokoju uzupełnić akta, okazało się, że gdzieś zapodziała się kartka, na której wszystko zapisałem. Szukałem, szukałem, ale nie znalazłem.
- Utrata papierku to jeszcze nie tragedia, bylebyśmy tylko wiedzieli...
- Kłopot w tym, że pamiętam jedynie, że wilki były trzy, raczej jasno ubarwione, w tym jedna wadera, a ostatnio byli widziani wszyscy razem, dwa dni temu, na Polanie Życia.
Jeszcze jedno spojrzenie na wilgotny dokument. Czarne znaki zlewały się, jakbym nie patrzył już na odrębne litery, a na jakiś nieskładny ciąg. Pro forma przewróciłem jeszcze parę kartek i zacząłem taksować wzrokiem grzbiet zajętego czymś towarzysza. Patrząc na niego, widziałem basiora, który za wszelką cenę starał się wyglądać naturalnie i obojętnie.
Czy to wynik mojej, a nie niczyjej innej obecności?, przebiegło mi przez myśl. Czy nie ufa mi tak, jak syn powinien ojcu?
- To się zdarza w natłoku innych obowiązków. Sam pamiętam podobne sytuacje - zniżyłem głos, sięgając pamięcią jak najdalej wstecz, lecz z jakiegoś powodu wszystkie rozmyte wspomnienia, które mógłbym przytoczyć jako przykład, umknęły z niej szybciej, niż byłem w stanie je schwytać. - A więc kto to zgłosił?
- Nie wiem. Nie przedstawiła się.
- Co?
Ry wzruszył ramionami. W jaskini zapadła chwila ciszy.
- Czy wy sobie ze mnie robicie żarty? - Nie byłem pewien, o jakich „was” chodziło, ale o „tobie” mogłem mówić z pełnym przekonaniem. Wilk poprawił na sobie czapkę i ponownie uciekł wzrokiem gdzieś w najciemniejszy kąt groty.
- Wybacz. Nie mam dziś pamięci do imion.
- Czy ty piłeś? - zapytałem krótko.
- Nie... To znaczy, wczoraj, trochę. - Skrzywił się. - Ale nie tyle, żeby dziś to czuć.
- Cieszę się - odparłem szorstko, jeszcze raz spoglądając na trzymaną przez siebie kartkę. - Masz jakiś pomysł, od czego powinniśmy zacząć, w związku z tą nagłą niedyspozycją?
- Jakaś czarna wadera była tu rano i powiedziała mi, gdzie byli ostatnio - odrzekł donośnie, jakby chciał sam siebie upewnić co do tej mglistej, a jednak nadal jedynej prawdziwej wersji wydarzeń. - Chodźmy.
Odprowadziłem syna wzrokiem, a gdy oblały go promienie jesiennego słońca, z westchnieniem ruszyłem jego śladem.
- Trzeba po drodze zgarnąć jeszcze Mitriall - zauważyłem, wypuszczając pyskiem chmurę chłodnego powietrza. - Chyba, że ona też znowu jest niedysponowana.
- Tak - odmruknął Ry bezbarwnie.
- Jest?
- Nie wydaje mi się.
Westchnąłem, zatrzymując na końcu języka jeszcze jakąś odpowiedź. Nieśpiesznie poruszaliśmy się naprzód, wsłuchując się w jednolity szum bujających się wokół nas, wiotkich gałęzi. Gdyby ktoś popatrzył z boku na te dwie, wilcze sylwetki, pomyślałby być może, że nie podążają donikąd w konkretnym celu. Po prostu niczym dwa, smętne widma, płyną przed siebie, przez spokojne fale niewidzialnej mgły.
- Mitriall! - zawołałem do wnętrza groty. Echo w jednej chwili poniosło się z głębi, okalając nas swoim chłodnym głosem. Spojrzałem na syna. Stał obok mnie i wygasłymi oczyma wpatrywał się prosto w ciemność, lecz zdawał się nie liczyć, że dostrzeże w niej naszą wspólniczkę, a coś lub kogoś zgoła innego. Przetarłem powieki, miarkując, że chwila oczekiwania nieoczekiwanie się przedłuża i zawiesiłem na nim wpółprzytomny wzrok. Czego szukał w mroku? Kogo naprawdę oczekiwał? Nie rozumiałem dlaczego do głowy przychodziło - a wylewane z niej jak pomyje, powracało ze zdwojoną, upartą siłą - tylko jedno słowo. Sens.
Mieliśmy szczęście o tyle, że po minucie czy dwóch, z zionącej pustką ciemnicy wyłoniła się znajoma postać. Za sprawą migających na jej sierści, morskich refleksów, nie do pomylenia z kimkolwiek innym.
- Mamy nową sprawę - rzuciłem głucho. Flegmatycznie kiwnęła głową.
- Jakieś szczegóły?
Kichnąłem, śledząc wzrokiem ulatujące z mojego nosa wprost ku mlecznym chmurom bańki powietrza.
- Trójka wilków, ostatnio widziani dwa dni temu, na Polanie Życia. Niestety nie wiadomo ani jak się nazywają, ani kto zgłosił zaginięcie. - Milczenie, które zapanowało po tych słowach, dopełniło obrazu niekończącej się spirali niemoty, w którą wpadliśmy wszyscy razem.
- Jak mamy szukać, jeśli nie wiemy, kogo mamy znaleźć?
- Najwyżej nie znajdziemy - odparł nagle Ry, odwracając się i ruszając na południe. - Chodźmy na tę Polanę Życia i popytajmy.
- Dobre pytanie, Mitriall. Naprawdę dobre pytanie - syknąłem, rzecz jasna, nie do końca w kierunku samej Mitriall, a Ry'a. Z ukłuciem wyrzutów sumienia, dość szybko zganiłem się za to w myślach.
Pośród falujących traw oraz sięgających nieba, zielonych sosen, sennie kołyszących się na boki, kołysaliśmy się i my, palec za palcem, kończyna za kończyną, co chwila machając łapami na boki, aby odepchnąć się od fali cięższego z każdą minutą powietrza i nie stracić równowagi. Jednak nawet dotarcie do celu nie pomogło nam ani trochę w zbliżeniu się choć o milimetr do rozwiązania tej dziwnej zagadki.
- Nie widziałam tu nikogo.
- Dwa dni temu? Byłem na północy, nie wiem, o czym mówicie!
- Nie widziałam tu żadnych takich. Pewnie jakiś kwiat młodzieży, jak zwykle, włóczy się gdzieś po lesie i nie wraca na noce. Ja bym takich...
- Nie, nie, wybaczcie. Ja prawie nie bywam na Polanie Życia.
- Macie jakiś pomysł na nie zrobienie z siebie idiotów? - zapytałem towarzyszy, gdy skończyła się nam pula wilków do przesłuchania i bez planu na cokolwiek wreszcie po prostu zbiliśmy się w ciasną kulkę pośrodku otwartej, pustej przestrzeni. - Bo ja żadnego.
W dniu nie było niczego przyjemnego, w czym utwierdzały mnie powiewy zimnego wiatru i szarość, w której skąpana była nawet piękna Polana Życia. Ponadto nie mogłem pozbyć się wrażenia, że z każdą chwilę świat powoli się rozrastał. A może to my maleliśmy?
- Pamiętacie... - zaczął płowy basior - jak ostatnio mieliśmy tu wizję lokalną po jakiejś kradzieży? Nie widzieliśmy przypadkiem nikogo?
- Nie, nie przypominam sobie. A co? - Zerknąłem na niego kątem oka.
- Przecież to było jakieś dwa dni temu. Zamiast wypytywać przypadkowych przechodniów, zastanówmy się, czy odpowiedź nie odbija się w naszych własnych oczach.
Przytaknąłem, nie bardzo jednak potrafiąc ubrać swoją wypowiedź w coś więcej, niż jedno słowo.
- Słusznie.
- Ja nikogo nie widziałam - oświadczyła Mitriall niemal od razu, z tym stopniem przekonania, który czynił każdą szczerą wypowiedź wiarygodną.
- Ja też. - Ry zasępił się. - Co w takim razie robimy?
- Gdybyśmy mieli więcej informacji...
- Przestań - fuknął basior na towarzyszkę, która przez cały czas zdawała się intensywnie myśleć. - Podobno... dziwne rzeczy czasem dzieją się na świecie. Ta wadera, ta którą przesłuchiwałem, była obca, nie znałem jej wcześniej! Nie wiem, jak mogłem zapomnieć dopytać się o imię.
- Może mógłbyś, jeśli byłbyś... - zacząłem, ale Ry przerwał.
- Trzeźwy? Wyglądam, jakbym był pijany?
- Nie wyglądasz - mruknąłem, starając się, by zabrzmiało to dobitnie. - Ale nie wyobrażam sobie, jak można nie wiedzieć, kogo się przesłuchiwało.
- A podobno się zdarza, co? Sam pamiętasz podobne sytuacje. - Ry machnął swoim długim i szerokim ogonem, wzbijając wokół siebie jeszcze więcej fal, po czym z gorzkim grymasem na pysku odwrócił się i oddalił. Czubki płetwiastych palców dotknęły ziemi dopiero, gdy zastygł nad brzegiem majaczącego w centrum doliny jeziorka.
Odwróciłem wzrok, gdy uporczywie kołyszący się las zaczął przyprawiać mnie o zawroty głowy. Z tym, że...
Przekrzywiłem głowę, czując, że coś uwiera mnie w okolicy karku. Był zupełnie sztywny; głową poruszyła się ledwie o kilka centymetrów, następnie zmuszając mnie do całkowitego odwrócenia się i zawiśnięcia na chwilę w mętnym powietrzu. Odruchowo machnąłem kończynami. Stan nieważkości, w którym się znalazłem, wydawał mi się równocześnie naturalny o wiele bardziej, niż ciężkie stanie na czterech łapach i jakoś dziwnie obcy.
Mgła gęstniała tuż przed moim pyskiem i dalej, aż po granicę widoczności, która zresztą niebezpiecznie się przysuwała. Wiszące gęsto na niebie, niewiadomego pochodzenia paprochy tworzyły w zawiesinie ponurą mozaikę.
Kiedy odwróciłem się jeszcze raz, okazało się, że za moim grzbietem, w powietrzu wisiał Ry i mówił coś ściszonym głosem. Wytężyłem słuch.
- Chodź, tato. Mitriall coś znalazła. Coś... kogoś.
Podążyłem za nim bez słowa. Ale na miejscu nie zastaliśmy Mitriall. Spod naszych nóg uciekła tylko drobna i śliska, zwinna ryba. Odruchowo otworzyłem pysk, jakbym chciał zawołać, albo chociaż zapytać, ale nie wydobył się z niego żaden dźwięk. Zamiast tego, moje gardło zaczęła gwałtownie zalewać lodowata woda. Rozpaczliwie wycofałem się, nieporadnie odpychając ściskające mnie z każdej strony zwały wody niesprawnymi płetwami i z silnym dreszczem lęku wpadając prosto w gładki, pokryty dziwnym śluzem tułów zawieszonego w przestrzeni syna. Piekący ból z wewnątrz moich płuc zagłuszał wszystko, co powinienem czuć przez skórę, oprócz jednego. Coś gładkiego przesunęło się po moim boku, popychając dalej, w głąb mętnego płynu. Kątem oka dostrzegłem dziesiątki rzędów przepływających obok mnie, jasnych łusek.
Dopiero wtedy udało mi się odetchnąć. Przez zamęt panujący w myślach dotarło do mnie, że nie oddycham już powietrzem, a wodą, ale zajęty przetwarzaniem ogromu informacji przenikających do mojej głowy, nie potrafiłem nawet zdziwić się na tę myśl.
Później, podobnie jak wcześniej, było tylko odrętwienie.
Martwe, jadeitowe oko, z którym nagle stanąłem twarzą w twarz, wypatrywało czegoś nie we mnie, ani nie obok mnie, ale gdzieś w głębi wszechświata. Odsunąłem się od niego kilkoma sprawnymi ruchami rybiego ogona.
Bez wątpienia gałka oczna należała do Mitriall. Tej prawdziwej, wilczej Mitriall, która jeszcze przed chwilą miała znaleźć... kogoś. Naszych zaginionych?
Odwróciłem wzrok od zastygłego obrazu siedzącej przede mną, martwej wadery. Jej sierść falowała miarowo wraz z ruchem wody.
- Ry... - szepnąłem, gdy moją uwagę przykuły szczątki jasnego futra, wyrastające z nabrzmiałego ciała leżącego na mulistym dnie. Niebieski szal wyciągał się w stronę prawie nieobecnego w mętnej toni słońca, kołysząc się przy tym jak morska trawa. Coś kazało mi przyjrzeć się bliżej. Oto za ciałem mojego syna leżało jeszcze jedno, niepozornego, płowego wilka. Czułem, że moje serce na chwilę stanęło.
Trójka zaginionych. Wadera i dwa basiory. Oto znaleźliśmy ich, lecz za późno. Trzy trupy zalegały na dnie jeziorka.
* * *
- Ach, ładnie sobie z nim poigrałaś. - Gdy Gerania leniwie rozciągnęła mięśnie grzbietu, wokół dało się słyszeć rozkoszny zgrzyt. - Takiego dziwnego żartu nawet ja bym nie wymyśliła.
Lumina uśmiechnęła się tajemniczo, puszczając komentarz mimo uszu. Podniosła leżącą pod swoimi łapami kartkę i z nieprzyjemnym trzaskiem podarła ją na drobne wióry, które natychmiast zaczęły błyskawicznie wirować w powietrzu i przepadły, porwane przez przeszywający podmuch wiatru.
- Ale następnym razem gdy będziesz pracować, wołaj kogo innego. Od działania w świecie urojonym, stanowczo wolę pracować stacjonarnie.
- Bez obaw. - Wysoka, biało-szara wadera powiedziała jakby sama do siebie - jutrzejszej nocy zaśnie spokojnym snem uczciwego. Nawet nie pozwoliłabym ci straszyć go swoją obecnością.
Granatowa wilczyca prychnęła. Gdyby nie śpieszyła się do swoich zwyczajnych obowiązków, pewnie nawet obmyśliłaby jakąś krótką ripostę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz