Dyszałem głośno, wyglądając na zewnątrz i nasłuchując. Coś w środku zaczęło mi podskakiwać, a ja sam odczułem przyjemną ekscytację. Wierzyłem w Oleandra, zwłaszcza, że był on silny i nie doznał żadnego uszczerbku na zdrowiu. Może odnajdzie naszą rodzinę? Gdyby jednak okazało się, że nie żyją...
Prychąłem, kręcąc głową. Na pewno żyją.
Zamknąłem oczy, wsłuchując się w swój oddech. Zastrzygłem uszami. Ktoś się chyba zbliża. To muszą być oni! Kilka osób cicho przemyka się przez las.
Z trudem podniosłem się z piasku i wysunąłem z nory. Tak! To oni. Eclispe, Alekei, Oleander... i nieprzytomny Andrei spoczywający na grzbiecie Oleandra, który niemal uginał się pod ciężarem basiora. Wszyscy szli jednak wesoło, sam ich widok dodał mi otuchy. Tylko Alekei byłjakiś zmarnowany. Z pewnością to przez zły stan fizyczny.
Entuzjastycznie zamachałem ogonem uśmiechając się. Na razie na tyle było mnie stać. Eclipse pierwsza, zanią Olenander radośnie powłócząc nogami a Andreiem na plecach, ruszyli szybciej wmoim kierunku. Ja też zrobiłem kilkakroków do przodu. Andrei mruknął coś telepiąc się na galopującym Oleandrze a Alekei zatrzymał się na chwilę i westchnął ciężko.
- Eclipse! - krzyknąłem radośnie, chociaż słabo.
- Berylu, nareszcie! - wadera doskoczyła do mnie i wtuliła się w moje futro. Zrobiłem to samo.
- Wszystko dobre, co się... - Oleander wyszczerzył się optymistycznie
- Jeszcze nie skończyliśmy - mruknąłem - nadal jesteśmy na obcym terenie. Z dala od WSC.
- Tak myślę - skinął głową Oleander - ale wszyscy żyjemy. I jesteśmy wolni.
* * *
W tamtym czasie wrócił ze służby wojskowej niejaki Miłomir Ukleja - żołnierz o jasnych włosach i niewielkiej posturze. Mieszkał prawie w centrum wsi, z której pochodzili kłusownicy mający z nami niedawno do czynienia.
O człowieku tym przyjaciele mówili, że potrafi rozmawiać ze zwierzętami, czego on sam nigdy jednak nie potwierdził. Od dawna jednak udzielał się w pobliskim leśnictwie. Przemierzał las wzdłóż i wszerz ścigając kłusowników nielegalnie wyłapujących zwierzęta.
Od niedawna wiernie pomagał mu pies - Adolf. Nieduży, czarny złoto podpalany niemalże szczeniak. Był niezwykle czujny i miał w sobie coś z Dobermana.
* * *
- Odpocznijmy - ziewnąłem, siadając na ziemi - nie musimy się chyba spieszyć.
- Może powinniśmy poszukać bezpieczniejszego miejsca - Eclispe rozejrzała się - jesteśmy zbyt blisko siedziby tych ludzi.
- A wiemy w którą stronę iść? - Oleander również usiadł na ziemi, przygarbił się i uśmiechnął beztrosko patrząc z dołu na waderę. Ta pokręciła smutno głową.
- Wywieźli nas w jakieś nieznane tereny.
- Wiesz - chrząknąłem - nie wiem, jak długo Oleander będzie mógł dźwigać Andreia. nie wiemy także, gdzie jest jakieś bezpieczniejsze miejsce. Możemy natknąć się na inną ich kryjówkę.
- Ech... więc zostańmy - Eclipse westchnęła.
Oleander położył się przedd wejściem do nory, Alekei cały czas milcząc oparł się o jedno z rosnących tuż obok drzew, a Eclipse, ja i Andrei ułożyliśmy się w środku. Nie zauważyłem nawet, gdy oczy zaczęły mi się zamykać. Zasnąłem, czując okob obecność mojej partnerki. Nareszcie byliśmy razem. Leżąc w jamie, poczułem się dużo lepiej, wypoczęty i spokojny. To chyba najlepsza droga do wyzdrowienia. Właściwie jeśli nie liczyć rany na karku, czułem się juz zdrowy.
Obudziłem się nagle, jeżąc sierść na karku. Wilczyca drzemała poierając się o mnie, a z zewnątrz dochodziło dyszenie i trzaskanie. Oleander zajrzał do legowiska.
- Wstawajcie! Jakiś pies tu biegnie!
Zerwałem się z ziemi i wyczołgałem na zewnątrz. Eclispe zaspanym wzrokiem potoczyła dookoła i ruszyła za mną.
W oddali zobaczyliśmy dużo mniejszego od nas, czarnego psa z lekko oklapniętymi uszami. Biegł z wysuniętym językiem przeskakując gałęzie. W pewnej chwilizwolnił, przystawił nos do ziemi i skręcił w naszą stronę. Był kilkadziesiąt metrów od nas. Alekei nadaj siedział pod drzewem, cicho przyglądając się psu. Oleander położył głowę na łapach, przylegając do ziemi. Ja stanąłem przed norą. Pies nie wyczuł i nie zauważył nas.
Popatrzyłem na synów skoncentrowanych na przeciwniku.
- To jakiś szczeniak - oświadczyłem.
- Nie tam, tato - mruknął Oleander - dalej.
Zwróciłem wzrok na psa. Za nim szedł człowiek w zielonym mundurze, trzymając strzelbę. Przełknąłem ślinę. Nie zauważył nas. Byli za daleko. Przeszedł między drzewami i zniknął.
Staliśmy przez chwilę w bezruchu. Eclipse również wyszła z jamy, patrząc na znikającego wśród krzaków szczeniaka.
- Co to było? - potrząsnąłem głową.
- Nie wiem - ziewnął Oleander - może to sprawdzę.
- Nie idź sam - Eclispe zmarszczyła brwi - może być ich więcej. To nierozsądne.
- Właśnie. Jeśli jest ich więcej, odejdziemy i inne miejsce. Najpierw trzeba to sprawdzić - odrzekł beztrosko wilk.
- Pójdę więc z tobą - zaofiarowała się wadera.
- Ja też - machnałem ogonem. Andrei...
- Niech Alekei z nim zostanie. Potrafi go obronić w razie zagrożenia - powiedział Oleander.
Poszliśmy śladem człowieka. Po krótkiej chwili znaleźliśmy go. Siedział pod drzewem, daleko od nas, popijając herbatę z termosu. Był sam.
- To chyba nic groźnego - powiedziała Ecilpse.
- Ma broń - zauważyłem.
- Nie strzelał.
- Bo nas nie zauważył - przekrzywiłem głowę.
- Myślę, że mimo to trzeba go unieszkodliwić - powiedział Oleander, robiąc krok w stronę mężczycny.
Nagle usłyszałem trzaskanie i tupanie. To pies na złamanie karku pędził w naszym kierunku.
- A ten skąd się tu wziął? - poirytowany położyłem uszy po sobie.
Zdyszany dobiegł, zatrzymał się kilka metrów od nas i począł zajadle szczekać. Popatrzyliśmy po sobie. Chce z nami walczyć? Nie ma przecież szans!
- Kim jesteście?! - warknął groźnie - nie jesteście lisami...
- Lisami? - odpowiedziała Eclipse - jesteśmy wilkami.
- Nie wiem, co to - rzucił pies krótko, dalej warcząc.
- A ty kim jesteś? - zapytałem, po czym przeniosłem wzrok na człowieka, który właśnie wyciągnął kanapkę.
- Co chcecie zrobić? - nie zwrócił uwagi na pytanie, a jego warczenie przybrało teraz jeszcze groźniejszy ton.
- nic złego ci nie zrobimy - odparł Oleander, po czym zaczął skradać się w stronę człowieka. Wtedy pies, cały się trzęsąc, skoczył ku nam i począł szarpać Oleandra za sierść. Wilk zapiszczał cicho, po czym odgryzł się psu, chwytając go za kark. Ten począł się wić, jeszcze mocniej zaciskając zęby na ciele mojego syna. Postanowiłem pójść mu z pomocą, choć myślę, że sam dał by sobie radę. Złapałem psa za odon i odciągnąłem żałośnie piszczącego od Oleandra. Próbował złapać mnie za skrzydło, jednak nie dosięgał. Oleander chwycił go za skórę na karku i zapytał:
- Co ty robisz? Nie masz z nami szans - w jego głosie słychać było zdziwienie i zaskoczenie.
- Chcecie go zabić! - krzyknął pies żałośnie.
- Może nie... - wtrąciła Eclipse - kim on jest? Kłusownikiem?
- Nie... - jęknął - nie zabijajcie go...
Puściłem ogon małego przeciwnika. Machnał nim kilka razy na znak wdzięczności i pochylił łeb.
- Jest leśniczym. Łapie kłusownikóóów... litości... - zawył cicho.
Popatrzyłem na Eclispe, a ona na mnie.
- W takim razie... - mruknąłem - przepraszam. Ma strzelbę, wygląda jak oni...
- Nie - zaprzeczył cicho pies, po czym zniżył głowę jeszcze bardziej.
- Doceniamy odwagę - uśmiechnął się Oleander, machając przyjaźnie ogonem - ale właśnie wydostaliśmy się z siedziby tych morderców. Wracamy do domu. Wiesz może, gdzie są tereny Watahy Srebrnego Chabra?
Pies pokręcił smutno głową.
- Nie szkodzi - usiadłem na ziemi - jakoś znajdziemy.
< Eclipse? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz