Eclispe była wyraźnie zdenerwowana całą tą chorą sytuacją. Ja też. Bardzo. Bałem się iść do ludzi, bałe się zostać z, bądź co bądź, nieprzewidywalnym Luboradzem, nie mogliśmy jednak zostawić Andreia samego na pastwę losu wśród ludzi. Z drugiej strony, jak możemy mu pomóc? Co zrobimy, oprócz bycia przy nim? Nic nie możemy zrobić. To straszne, jednak los jednego z nas, czystego rodzaju wilków, spoczywa w rękach człowieka. Obcego.
- Ćśśś... - starałem się uspokoić ukochaną małżonkę - wszędzie, gdzie jesteśmy, jesteśmy razem. Pamiętaj - szepnąłem, patrząc jej w oczy. Ona także spojrzała na mnie smutno.
- Nie ma się czego obawiać - powiedziała cicho, jakby chcąc uspokoić samą siebie.
- To tutaj! Wieeeś! - Szczeknął donośnie Adolf, aż mnie uszy zabolały - teraz tą drogą, potem w prawo i jesteśmy. Wszystko wam pokażę!
Nogi ugięły się pode mną, na widok asfaltowej jezdni z cienkimi, szarymi chodnikami po obu stronach. Zaraz za każdym chodnikiem ogrodzenie, za ogrodzeniem podwórko, jakieś drzewa, to tu, to tam samochód lub ciągnik, a na podwórkach niewielkie, murowane lub drewniane domy.
- Tędy?! - zapytałem szybko - tu jesteśmy na widoku. Ludzie! Psy! Tędy nie możemy iść!
- Możemy jeszcze inaczej - uśmiechnął się szczeniak, po czym poprowadził nas na tyły podwórek po prawej stronie ulicy, potem jakąś piaskową drogą, w końcu przez niezamieszkane podwórze. Znaleźiśmy się na głównej dordze, przez którą co jakiś czas przejeżdżały samochody. Wskazał nam dosyć duży dom, otoczony świerkami. Ponieważ pozostałe domy we wsi stały po drógiej stronie szosy a dom Adolfa otoczony był polami, mogliśmy śmiało przedostać się na podwórze niezauważeni.
Rozejrzałem się. Duże podwórko, z lewej świerki, z tyłu świerki, z prawej świerki, z przodu dom, prawie na środku niewielka wierzba. Za wierzbą schody.
Luboradz stwierdził, że nie będzie wchodził na podwórze. Został więc z tyłu, za domem, za sadem rosnącym za domem i za ogrodzeniem ogradzającym sad rosnący za domem. Na polach, ukrywając się w wysokiej trawie. Ulżyło mi. Przynajmniej ten problem z głowy.
- Zostańcie tutaj - powiedział Adolf - przyprowadzę Iryska.
- Iryska? - zapytałem z lekkim zdziwieniem.
- Tak! To ten pies, o którym wam opowiadałem - zaśmiał się - to on musi was poznać pierwszy. Potem dopiero powiem o was Miłomirowi.
- Powiesz? - Eclipse zmróżyła oczy.
- To znaczy... - zmieszał się szczeniak - pokażę was mu.
Pobiegł, po chwili wracając. Za nim kłusował wielki pies. W zasadzie tak duży jak my.
"Na dziś to już za wiele!" - pomyślałem - "najpierw Luboradz, który jednym ugryzieniem mógłby przegryźdź mi kręgosłup... a teraz owczarek niemiecki, tak duży, jak ja!"
Pies stanął metr od nas i począł głucho warczeć.
- Kto to jest? - mruknął do Adolfa, który radośnie nas przedstawił:
- Eclipse i Beryl. Wilki. Przyszły tu do przyjaciela. Tego, który jest teraz u nas.
- Aha... - westchnął pies - więc to wilki. Witam. Jestem Irys.
- Miło mi poznać - odetchnąłem z ulgą.
- Niech Miłomir tu przyjdzie - warknął Irys - i ich zobaczy.
Adolf pobiegł zaraz do domu i zaczął ujadać pod drzwiami. Ja natoiast, aby zapoznać się bliżej z wielkim psem, zacząłem niepewnie:
- Jak na owczarka niemieckiego, jesteś bardzo duży... może masz jakieś wilcze korzenie?
- Nie jestem owczarkiem niemieckim - powiedział cicho - Omiris. Taka rasa. Bardziej spokrewniona z Drskv... Drsvl... Dr... - nieważne - mruknął.
Co prawda nic mi to nie powiedziało, ale mimo wszystko uśmiechnąłem się przyjaźnie.
Nadszedł Adolf, a za nim człowiek. Ten drugi przystanął, przyglądając się nam, po czym powiedział:
- Przyprowadziłeś przyjaciół? Ach nie, poznaję. To te wilki. Chcą zostać?
Popatrzyłem na człowieka spode łba. Ten uśmiechnął się i dodał:
- Nie mam nic przeciwko psom. Nawet tym dużym. Tylko czym ja was wszystkich nakarmię? Mam chyba jakieś mięso w zamrażarce... - to mówiąc, pogłaskał Adolfa po głowie i wrócił do domu.
- Robi się wieczór - powiedział Irys - możecie spać z tyłu, pod tarasem. Ja tam mieszkam.
- Nie mieszkacie w domu? - zapytałem.
- My tam nie wchodzimy - pokręcił głową Irys - ale jest tam wasz przyjaciel. A teraz rozgośćcie się. Przyjaciele Adolfa są moimi przyjaciółmi.
W duchu ucieszyłem się, że Luboradz został poza podwórzem. Nie wiem, jak Irys zareagowałby na niego. I czy zdołał nazwać go przyjacilem...
Adolf wszedł do dużej, drewnianej budy z przedsionkiem, stojącej przed domem. Eclipse, Irys i ja poszliśmy za dom i ułożyliśmy się pod balkonem, Wśród drewna na opał.
< Eclipse? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz