Przystanąłem. Coś mi mówiło, żeby wracać. Nie wiem, czym umotywowane było to przeczucie. Być może dziwnymi wyobrażeniami przychodzącymi mi do głowi, gdy widziałem czarne kruki przelatujące pomiędzy gałęziami. Ten dosyć częsty widok w lesie wzbudził nagle we mnie dziwne emocje. Pewnie dlatego, że to obcy las.
- Wiecie... - zacząłem niepewnie - chyba wrócę do jamy... dacie sobie radę sami, prawda? Silni jesteście, a mi wydaje się, że zostawianie samych: słabej wadery i nieprzytomnego, rannego basiorem to nie był dobry pomysł. Idźcie sami, Znacie drogę.
- Tak jest - uśmiechnął się ciepło Oleander, odwracając się do mnie. Alekei tylko westchnął głośno, kładąc uszy po sobie. Szybko więc zawróciłem, drwiąc w duchu ze strachliwych i nieuzasadnionych myśli, które przyszły do mnie przed chwilą. Wolałem być jednak spokojny i pewny bezpieczeństwa bliskich... i Andreia.
Jeszcze zanim nasza kryjówka wyłoniła się spomiędzy drzew, poczułem znajomy zapach.
Pokłusowałem przed siebie, coraz mniej spokojny. Koniec końców zatrzymałem się kilka metrów od nory, do której zaglądał człowiek. Ten człowiek!
Zniżyłem głowę i zacząłem warczeć. Mężczyzna chyba zorientował się, że coś jest nie tak, bo odwrócił się w moją stronę. Adolf, szczeniak z którego już znamy, stał przy swoim panu i niespokojnie drżał.
- Co robicie? - rzuciłem szybko, nadal warcząc.
- Po... pomyślałem, że potrzebna wam pomoc - pisnął szczeniak. Niewymiarowo duże uszy Adolfa trzęsły się jeszcze bardziej niż on sam. To sprawiło, że uśmiechnąłem się mimowolnie. To chyba trochę ośmieliło psa, gdyż powiedział jeszcze:
- Nie gniewacie się? Nie? Wasz przyjaciel jest chory. Możemy mu pomóc! - dodał szybko.
- Niech on odsunie się od wejścia! - ryknąłem, coraz bardziej zaniepokojony losem Eclipse i Andreia.
Nagle facet popatrzył na mnie i z wyraźnym uśmiechem cofnął się o pół metra, po czym kucnął oparty o drzewo. Zamurowało mnie.
- Odsunął się - cichutko zapiszczał pies, patrząc na mnie spode łba.
Przełknąłem ślinę. Skąd wiedział? Nieważne... muszę przedostać się do Eclipse. Wskoczyłem do nory. Z zewnątrz Adolf jeszcze za mną zaszczekał:
- Powiedz im, że Miłomir nie jest zły. Przyprowadziłem go tutaj, żeby zabrał waszego chorego do weterynarza.
"Sam chyba z tego nie wyjdzie" - pomyślałem smętnie, po czym powiedziałem:
- Wynieśmy stąd Andreia. On ma rację.
- Chcesz oddać go ludziom? - zapytała niepewnie Eclipse.
- Obawiam się, że nie mamy wyjścia - odparłem krótko, unosząc brwi w stanie głębokiego zamyślenia.
Z pomocą Eclipse wyciągnąłem basiora z jamy. Położyliśmy go przed wejściem, po czym nieufnie popatrzyliśmy na człowieka.
Ten znowu uśmiechnął się wesoło.
- Mam wziąć tego? - zapytał psa, przeciągając ręką po jego głowie. Ten radośnie polizał go po ręce.
Facet wyciągnął zza pazuchy coś w rodzaju szarego, przybrudzonego fartucha. Owinął nim nieprzytomnego Andreia i podniósł do góry. Następnie przyjrzał się dokładnie Eclispe i mi, po czym odwrócił się, zrobił krok przed siebie i powiedział do psa:
- Równaj!
- Do zobaczenia - zakończył Adolf, po czym oboje zaczęli się oddalać - leczenia waszego przyjaciela potrwa pewnie kilka tygodni. Może zostaniecie tutaj dłużej?
- Poczekaj! - krzyknąłem - gdzie mamy was szukać? Nie wiem, gdzie mieszkacie!
- Jak będziecie chcieli odwiedzić chorego, jesteśmy we wsi. Cały czas w tamtą stronę - tu wskazał kierunek - drogą nad lasem, potem przez pola. Dalej każdy pies wam powie. Ale nie wspominajcie im o mnie... jestem tu "nowy" i chyba nikt mnie nie lubi...
Popatrzyliśmy z Eclispe po sobie. Zostaliśmy sami, bez Andreia i, tak naprawdę, nie byliśmy w stu procentach pewni, czy jeszcze go kiedyś zobaczymy.
Usiedliśmy na ziemi przed norą.
- Tak było lepiej - chrząknąłem - pójdę do niego jak tylko się obudzi i mu to wyjaśnię. Jeśli chcecie wracać do domu, musicie wrócić sami. Ja zamieszkam w tej norze, dopóki Andrei będzie we wsi - powiedziałem, chociaż perspektywa ponownego rozstania z Eclispe wydała mi się straszna.
< Eclispe? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz