wtorek, 2 sierpnia 2016

Od Eclipse C.D Beryla

Po chwili wyszliśmy. Promienie słoneczne, jak i wiatr biły nas niemiłosiernie. Nie mogliśmy utrzymać się na nogach, a jeżeli już, to staliśmy prawie, że na palcach. Zmrużyłam oczy i rozejrzałam się we wszystkie strony, aż w końcu spojrzałam na norę w której biliśmy. Dziura wykopana najprawdopodobniej w pośpiechu, przykryta cienką płachtą, a do tego obłożona jakąś roślinnością. To aż prosiło się o jasne wytłumaczenie. Spisali nas na straty, pewną śmierć, a ż ludzie to leniwy gatunek, to pewnie nie wykopali dziury dalej niżeli kilkadziesiąt metrów od swojej teraźniejszej siedziby. Chrząknęłam znacząco rozwierając szerzej oczy, które tak owo przyzwyczaiły się do jasnego światła. Spojrzałam na syna i podeszłam do niego. Ten spojrzał na mnie, kładąc po sobie uszy. Chociaż, że go wyleczyłam, był nadal w okropnym stanie. To samo mogłam powiedzieć o sobie. Zwróciłam pysk w stronę ziemi, a wtedy do moich uszu dobiegł jakiś odgłos. Poruszyłam uszami i uniosłam głowę. Szamotanina i to gdzieś niedaleko. Zapewne zabawiają się kosztem jednego z nas, lub tych zniewolonych psów. Fuknęłam wściekle i zrobiłam kilka kroków w tamtym kierunku. W tej samej chwili Alekei zatrzymał mnie. Spojrzałam na niego z wrogością w oczach, lecz szybko zmieniłam je na miłe spojrzenie.
- Jesteśmy zbyt słabi, by rzucać się w to piekło. A co jeśli wyjdziemy tam i skończymy gorzej niż teraz? -Jęknął siadając na ziemię z plaskiem. Westchnął zrezygnowany.
Wiedziałam co miał na myśli, ale nie mogliśmy się poddawać, prawda? Tak jak powiedział Hiacynt, jesteśmy alfami, a alfy bronią stada. Raz jeszcze spojrzałam w kierunku z którego dochodziły odgłosy szarpaniny, po czym zaczęłam iść w stronę gęstych kniei. Alekei śledził mnie wzrokiem, ale kiedy chciał coś powiedzieć, wyprzedziłam go ukazując mu niemały uśmiech.
- Idę zapolować. Musisz odzyskać siły...
- Nie -Pokręcił głową -My musimy -Wyraźnie zaznaczył słowo "my". Skinęłam głową i wskoczyłam w krzaki.
Długo nie trwało tropienie zwierzyny, bo tuż po kilkunastu minutach, niedaleko naszej obecnej 'miejscówki' przebywało małe stadko dzików. Zaczaiłam się na lochę, a następnie skoczyłam w jej kierunku, przebijając kark i wyrywając spory kawał mięsa, tak, aby się wykrwawiła. Chwilę wierzgała, aż w końcu wydała ostatnie tchnienie. Złapałam ją za kark i zabrałam do Alekei'a. Po tym jak do niego wróciłam, zjedliśmy. Syn jadł łakomie, lecz i z umiarem. Nawet jeżeli tak się go nie postrzegało, był bardzo mądry i sprytny. Szkoda, że często tego nie wykorzystywał. Może to przez to, że myśli, że jest skalaniem rodziny, a może i stada? Wciąż mnie to zastanawiało. Przecież, nie jest jedyny z takimi umiejętnościami, a jednak. Chyba, że ciąży na nim inna sprawa? Z przemyśleń wyrwał mnie on sam. Co za ironia.
- Najadłaś się? -Zapytał troskliwie. Dobrze, że był taki, choć szkoda, że nie każdy może to zauważyć.
Skinęłam twierdząco głową i z uśmiechem, wzięłam szczątki do pyska, a następnie wrzuciłam do nory w której bóg wie, ile przesiadywaliśmy. Przeciągnęłam się i zwróciłam się do niego, a następnie powolnym, wręcz leniwym krokiem, ruszyłam w stronę nieustających odgłosów, zastanawiając się, co dokładnie może tam się dzieje. Alekei ruszył krótko po mnie, lecz kiedy tylko przyśpieszył, wyrównał ze mną kroku. Dopiero wtedy zauważyłam, że jest ode mnie o wiele większy, tylko nie wiem czy to sprawa lat, czy też tego, że jest pół demonem. Niemniej jednak, cieszyłam się z tego, że wyglądał na niezłomnego, odważnego i zastraszającego, chociaż z drugiej strony, byłam tym przerażona. Westchnęłam tęgo i zwiesiłam łeb, kręcąc nim na boki. Poczułam szturchnięcie o prawy bok. Był to Alekei, który widocznie chciał w jakiś sposób poprawić mój humor. Wtedy przypomniałam sobie o Oleandrze. Gdzie on teraz może być? A jeżeli coś mu się stało? A może to własnie jego pojękiwania słyszymy od dłuższego czasu?! Przełknęłam ciężką gulę w gardle i mimowolnie przyśpieszyłam. Na myśl, że może umrzeć i to w tak niedorzeczny sposób, przyprawiała mnie o złość. Zacisnęłam szczęki, przez co moja determinacja znacznie wzrosła. Alekei wiedział, że nie dam się uspokoić, dlatego też nie podołał żadnych prób. Szedł koło mnie, bacznie obserwując otoczenie. Głosy nagle ucichły, a rozbrzmiał zniewieściały okrzyk ludzi. Uniosłam głowę i zatrzymałam się, tak jak zatrzymało mi się serce. Czyżbym... nie zdążyła? Stałam w bezruchu. Alekei obszedł mnie i stanął przede mną, po czym spojrzał w moje oczy. Jego wzrok... nie zmienił się, chociaż wszystko na to wskazywało. Wtedy naszła mnie myśl, że mogę ratować, ale nie przywracać, a gdyby to mialo miejsce bytu, to okazało by się, że Alekei nie żyje, a jest tylko 'naprawiony'. Kolejna myśl, która jeszcze bardziej mnie przytłoczyła. Wargi zadrgały w takt wypływających łez. Płakałam? Tylko dlaczego? Nie mogłam określić. Strata synów, aż tak mnie pogrążyła? Właściwie... kogo by nie wzruszyła. Wtedy przypomniałam sobie Beryla i zorientowałam się, że nie ma go przy mnie. Wiedziałam to już przedtem, ale teraz... dopiero teraz, tak jakbym się niemal co przed chwilą się obudziła i wszystko zaczęło wpływać na mnie, moje samopoczucie i na ogól życia. Pokręciłam głową. Zachowywałam się jak obłąkana, a przynajmniej myślał tak Alekei. Czyżby to była ta zapłata o której mówiła Blake? Część duszy to tak jak część życia, prawda? Wtedy basior objął mnie i przytulił. Poczułam liche ciepło pochodzące z jego ciała. Źrenice zwęziły się, a ja popadłam w głębszy trans. Czyżbym naprawdę odchodziła od zmysłów? Zamknęłam oczy i zaczęłam szlochać. Wtedy jednak usłyszałam głos. Tak znajomy i przyjemy.
- Eclipse... Wszystko jest inne... Nie myśl o tym... Myśl o tym, że zaraz ich wszystkich spotkasz... że znów staniecie się jednością... upragnioną i wspaniałą rodziną... watahą... Przemień przykrości w siłę... Eclipse!
Otworzyłam oczy i tak jakby w tej jednej chwili, przywróciło się wszystko. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami i odsunęłam spokojnego, aż zanadto, Alekei'a. Spojrzał mi w oczy, a kiedy tylko skinęłam głową, odwrócił się w docelowym kierunku. Ponownie ruszyliśmy.
Po chwili odnaleźliśmy dobrze nam znane obozowisko. Skwierczące ognisko, porozstawiane beczki, skrzynki i inne rzeczy na których można zasiąść oraz pełno krwi, jakby odbyła się istna rzeź. Weszliśmy na ten 'teren' i rozejrzeliśmy się, jednakże niczego jak i nikogo nie było, co było dośc zaskakujące. Usłyszeliśmy dźwięk ocieranego metalu, warkot oraz wiwaty i stukoty. Poszliśmy w tamtym kierunku i weszliśmy w dość gęste krzaki, a kiedy z nich wyjrzeliśmy, zobaczyliśmy coś niewyobrażalnego. Rozszerzyłam oczy i przypatrywałam się temu, nie mogąc oderwać wzroku. Andrei, zgraja rozszalałych psów, huczni ludzie wokoło oraz podniecanie psowatych. Dobrze znany mi basior z ledwością ustawał na zgiętych łapach, jednakże nie ustawał w walce, zresztą, jak zawsze.
<Beryl?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz