< Bonjour >
Stanąłem na brzegu skały, wpatrując się w pustkę przede mną, na las w dole i dachy ludzkich siedzib w oddali. Byłem sam, zmęczony po podróży i długiej dyskusji z alfą o moim przyjęciu w ich szeregi. Zdawało mi się jednak, że największym wysiłkiem było właśnie zmuszenie się do kontaktu z wilkiem. Westchnąłem cicho, podniosłem pysk i zamknąłem oczy, pozwalając podmuchom wiatru zmierzwić swoje futro. Samotność owinęła moje serce jak wąż, powodując niemiły uścisk. Byłem do tego przyzwyczajony od samego początku. Łatwo było powiedzieć tę częściową prawdę - "Nic nie czuję". Ale tak nie było. Brak było mi wyrzutów sumienia, lecz podstawowe emocje czasami pojawiały się i znikały. Próbowałem je nazywać, zapamiętać, odtworzyć.
- Smutek. - wyszeptałem prawie bezgłośnie i przeciągnąłem pazurami po kamiennej powierzchni.
"Dlaczego nie jesteś jak twoi bracia?" Głos matki rozbrzmiał w mojej głowie, boleśnie uświadamiając mój problem. Byłem inny, nie mogłem tego zmienić.
"Jesteś zepsuty, dlaczego nas pokarano takim matołem.." Pamiętałem zbyt dobrze, jak ojciec próbował mnie przytrzymać pod wodą w rzece tak długo, aż znieruchomiałem. Zadrżałem na wspomnienie zimnej, a za razem mętnej wody, wypełniającej moje płuca, Miałem zaledwie cztery miesiące, a świat już chciał się mnie pozbyć. Tym razem, to ja pozbędę się jego. Raz na zawsze.
- Złość... - Uniosłem kącik pyska, odsłaniając kły. Światło odbiło się od nich zlowieszczo. Po moim grzbiecie przeszedł dreszcz ekscytacji. Zniszczę pierwszego wilka, który stanie mi na drodze. Chcę poczuć, jak życie ucieka przez rany, jak krew osadza się głęboko w moim futrze i rozkwita niczym mak na śniegu. Opuściłem głowę, dopiero po chwili otwierając oczy.
- Taki jest mój plan. - Chwilę wbijałem spojrzenie w drzewa, czekając na ruch. Byłem pełny adrenaliny, jakby cały mój organizm przywołał jej wszystkie zapasy, abym mógł dokonać swojego dzieła. Delikatnie, niczym malarz zaczynający swe dzieło pociągnięciem pędzla na płótnie, zeskoczyłem na dół. Ktoś był w lesie, słyszałem oddech i wyczuwałem siły życiowe. Nie obchodziło mnie, kim ten nieznajomy jest. To nie miało znaczenia. NIC nie miało znaczenia. Zwolniłem swój oddech, dostosowując kroki do bicia serca. Przy wypuszczaniu powietrza, poruszałem się do przodu, aby przy wdechu - zawisnąć. Moja ofiara nie mogła się dowiedzieć, że tu jestem. Cios, prawdopodobnie wycelowany w kark bądź tchawicę, zabiłby ją, nim zdążyłaby się obrócić. Jestem jak anioł smierci, przynoszący wybawienie od padołu łez i popiołów.
- Słyszę cię. - Bury basior zatrzymał się i rozejrzał nieznacznie wokół, obracając uszy to w jedną, to w drugą stronę. Nasłuchiwał. Po jego zachowaniu wnioskowałem, że nie zna dokładnie mojej pozycji. Ale nie zmieniało to faktu, że c o ś wiedział. W takim wypadku, musiałem odroczyć jego wyrok. Wysunąłem pysk zza drzewa i skinąłem łbem na przywitanie. Nie odzywałem się, czekając na reakcję wilka. Nieznajomy był stosunkowo wysoki, lecz chudy. Jego umysł wypełniały skłębione myśli, przemijające tak szybko, że złapanie chociażby jednej graniczyło z cudem. Byli znajomi, rodzice, rozmyty las,... Ale nic wartego szczególnej uwagi.
- Ktoś ty? - Przybysz przyjął postawę dominującą, lecz nie warczał. Zdawał się być jedynie zirytowany. Zaśmiałem się krótko i pokazałem w całej swej okazałości. Długo mierzyliśmy się wzrokiem. Gdy cisza zbyt długo się przedłużała, postanowiłem zabrać głos.
- Haruhiko, nowy w Watasze Srebrnego Chabra. - Powiedziałem spokojnie i zamerdałem ogonem, aby nadać mym słowom przyjazny wydźwięk. Swoje stanowisko postanowiłem przemilczeć. Mówienie, że jest się mordercą przypadkowym osobom to jak przyznanie się do gwałtu na pierwszej randce. Teoretycznie można, ale niesmak pozostanie. Zależało mi w pewnym stopniu na dobrych relacjach. Basior przechylił pysk na bok.
- Wrotycz. - odparł, przedłużając samogłoski. Zmylił mnie tym, gdyż nie byłem pewny, czy się zastanawia czy sugeruje między literami, że powinienem się wynosić. Zauważyłem pewną ciekawą rzecz w zachowaniu Wrotycza. Jego barki poruszały się szybciej niż powinny względem tempa oddechu, co znaczyło o jego rosnącym zdenerwowaniu. Byliśmy nawet do siebie podobni. Oczywiście, to ja byłem tym lepszym i przystojniejszym.
- Mogę spytać, co taki chłopiec jak ty tutaj robi? W końcu, ludzie są niedaleko, po lesie krążą podejrzane osobniki.. - Zacząłem wyliczać, równocześnie krążąc wokół basiora. Spojrzenie, które wbijało się w moje plecy, nie należało do najprzyjemniejszych. - Co jeśli ktoś zaatakowałby ciebie...? -
- Potrafię sam o siebie zadbać, Haruhiko. - Wrotycz stanął mi na drodze, więc uniosłem powoli wzrok z ziemi na poruszające się mięsnie na pysku wilka. Nagle, nieco wbrew sobie, zaśmiałem się gromko. Nie wiem, czy to już szaleństwo czy po prostu z tej perspektywy basior wyglądał jak zdenerwowany borsuk. Prawdopodobnie, jedno i drugie. Chwilę zajęło mi opanowanie się.
- Ohhh, przepraszam. Jak już tak rozmawiamy.. Może pokażesz mi, dokąd truchtasz, piękna gazelo? - Mój uśmiech mógł mówić tylko jedno. Lepiej, żeby basior szedł za mną, o ile nie chce trafić na pewne... niedogodności.
< Wrotycz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz