Tego dnia, od mniej więcej godziny, po okolicy rozlegały się na przemian, niskie i wysokie dźwięki, mieszające się w niektórych chwilach z głośnymi rozmowami i śmiechami ludzi. Wrona tęsknym wzrokiem wyglądała na ulicę, obserwując sylwetki falujące w rytm muzyki i krążące jak cienie pomiędzy ustawionymi nieopodal stołami.
- Na co patrzysz? - gdy jej towarzysz usiadł obok odwróciła się lekko.
- Popatrz, myślisz, że to ludzkie wesele? - zapytała.
- Mam wrażenie, że to trochę dziwne miejsce na wesele. Zresztą sam nie wiem, wygląda całkiem przyjemnie.
- Tańczenie jest podobno bardzo rozwijające - wadera wstała i zaczęła wolno kręcić się wokół własnej osi, przymykając przy tym oczy, jakby coś sobie wyobrażała - to znaczy, słyszałam, że dobrze działa na głowę.
- Nie za mało tu miejsca?
- Masz rację, chodźmy - zawołała, rozbudzając się nagle, po czym odruchowo chwytając za skrzydło Mundusa i ciągnąć je do wyjścia.
- Chwileczkę, chcesz wyjść do ludzi? Znowu pchasz się w kłopoty.
Wzruszyła ramionami, jednak zatrzymała się przezornie.
- To gdzie dziś idziemy?
- Doskonalić się, kochanie.
Jej oblicze rozjaśniło się ponownie, gdy zdała sobie sprawę, że podobne słowa w jego wykonaniu nie noszą zazwyczaj znamion protekcjonalności. Ostatecznie wyszli więc, zabierając ze sobą broń i skierowali się w stronę lasu, byle nie w pobliże znajomej strzelnicy.
Znaleźli dobre miejsce na jakiejś łące. Mundus położył przed sobą poszarzałą walizkę, która wcześniej pozostawała dla Wrony tajemnicą. Postanowiła nieśmiało zajrzeć mu przez ramię, jednak niewiele zrozumiała z tego, co zobaczyła.
Wewnątrz walizki leżało bardzo wiele metalowych i papierowych pudełeczek z czarnymi napisami.
- Co to? - zapytała w końcu.
- Naboje.
- Hm? - zmarszczyła jedną brew.
- Pistolet musi być nabity, żeby strzelić.
- Rozumiem - mruknęła, chociaż nieszczególnie spodobała jej się konieczność uzupełniania magazynku co chwilę, a może zwyczajnie obawiała się, że sobie z tym nie poradzi.
- Nie jestem pewien, które nadają się do naszej broni. Jak już się dowiemy, mogę wybrać się tam jeszcze raz, o ile nie ulepszyli jakoś zabezpieczeń.
- Mundek.
- ?
- A umiesz tańczyć?
- ??
- Ja nie, ale chcę się nauczyć. Zatańczymy?
Uśmiechnął się, przymrużając oczy.
- Aż tak to za tobą chodzi?
- Chodź, to nie może być trudne - Zwinnie zakręciła się w koło i rzuciła mu wyczekujące spojrzenie.
- Zasadniczo zrobiliśmy ostatnio już tyle bezsensownych rzeczy, że... niech będzie.
Pierwsze kroki, wykonywane wyjątkowo ostrożnie i z długim namysłem, nie były specjalnie spójne, ale dosyć szybko przeszły w płynne i szybkie ruchy. I to jednak było zbyt odległe od oczekiwań.
Wraz z kolejnymi sekundami, odmierzającymi tempo, które czuli tylko oni, kroki stawały się coraz pewniejsze i zamaszyste. Sekunda, pół sekundy, ćwierć. Szybciej i szybciej, świat zaczął wirować. Skrzydła, łapy, wszystko zlało się w całość, Wiatraki na łące mogłyby pozazdrościć sprawności.
Wrona przestawała już panować nad kierunkiem i zwrotami. Zamknęła oczy i dała ponieść się fizyce, nie miała jednak wątpliwości - już prawie leciała.
W końcu zabrakło tchu i nogi się poplątały. To był właśnie doskonały moment na przejście do nowej branży.
Wilczyca przyglądała się, jak jej towarzysz pracuje nad mniejszą z broni. Wreszcie skończył i wycelował w leżący na piachu nieopodal, biały, plastikowy kanisterek, jedną z widocznych wokół pozostałości po ludziach.
- Ma pojemność osiemnastu naboi - powiedział spokojnie, przymykając jedno oko - zaraz zobaczymy, czy się nie pomyliłem.
Minęło jeszcze kilka sekund oczekiwania w napięciu, aż nagle rozległ się straszny huk. Wrona podskoczyła czując dreszcze na całym ciele i cofnęła się. Dyskretnie wytarła nadgarstkiem duże łzy nieznanych emocji, które napłynęły jej do oczu.
- No tak, najwyraźniej to te - opuścił szpon z pistoletem, jednak nie podniosło go to na duchu.
- Coś nie tak? - dopytała wadera, odruchowo cofając się jeszcze o krok.
- Trzeba tylko nauczyć się lepiej celować. No dobrze, teraz to drugie. Na strzelnicy napisane było, że można z tego strzelać z gumy i plastiku. Więc to pewnie te - wyjął jedno z pudełeczek i otworzył je, wysypując zawartość na pokrytą rosą trawę.
Po zadowalająco niedługim czasie, zarówno strzelba jak i pistolet przestały być tajemnicą dla szarego ptaka, a poniekąd także i dla wilczycy.
- Teraz ty, próbuj - Mundurek rozchmurzył się nieco, gdy jego piąty strzał okazał się celny.
- Yyy... - dziewczę spróbowało uśmiechnąć się lekko, lecz ostatecznie jedynie skrzywiło się, odbierając od przyjaciela pistolet i niepewnie zawieszając go w jednej łapie.
Owa stagnacja trwała przez dwie, może trzy sekundy. Nagle gdzieś z boku dał się słyszeć cichy trzask. Wilczyca krzyknęła z przerażeniem i odrzuciła broń najdalej, jak tylko mogła, sama odskakując i niemalże wykonując przypadkowy przewrót w tył.
- Uspokój się, uspokój - usłyszała obok.
- Czy to właśnie wystrzeliło? - zapytała wbijając wzrok w leżący na trawie pistolet.
- Nie, Wrona. Gałązka spadła z któregoś drzewa - jej przyjaciel podniósł przedmiot i wręczył go jej ponownie - spróbuj, tylko nas nie powystrzelaj. Oprzyj się łokciami o ziemię i trzymaj pistolet w dwóch łapach. Tu masz szczerbinkę, tu muszkę. Patrz przez to.
Zrobiła wszystko z najwyższą delikatnością, wycelowała. Zorientowała się, że nie dosięga palcem do spustu. Poprawiła uchwyt. Jeszcze raz wycelowała. Wystrzeliła.
- Spróbuj jeszcze raz.
Nie przesuwając się ani o milimetr, nieco pewniej ścisnęła w łapach czarny przedmiot i jeszcze raz przyjrzała się swojej "tarczy".
Wystrzeliła drugi raz. Biały kanister poruszył się.
- Ale jazda - uśmiechnął się towarzysz, pochylając się nieco i wpatrując w cel - trafiłaś.
Ciało wilczycy zostało owładnięte przez falę przyjemnego ciepła. Ponowiła próbę, tym razem jednak bez skutku. Jeszcze raz. I jeszcze.
- Nie potrafię - obruszyła się w końcu, wstając.
- Nie przejmuj się, odpocznij. Teraz ja.
Na ćwiczeniach upłynęło im sporo czasu. Raz tylko przez ostrożność zmienili miejsce, aby powtarzające się strzały nie zwabiły mieszkających w pobliżu ludzi. Dopiero gdy zaczęły kończyć im się odpowiednie naboje, a słońce zbliżyło się do ukrytego za tysiącami drzew i domów horyzontu, postanowili przerwać.
- Czterdzieści razy, udało ci się czterdzieści razy - fuknęła, gdy wracali do domu - a mi w końcu...
- Osiem. Też całkiem nieźle.
- I cały czas muszę strzelać z ziemi.
- Jak wyrobisz sobie odruch, może będziesz mogła strzelać siedząc na dwóch łapach. Ćwiczymy jeden dzień, dziewczyno.
Zanim zapadł zmierzch, Mundus wrócił na strzelnicę, by uzupełnić zapas potrzebnych naboi.
Do niedawna nasłoneczniony chodnik oddawał teraz swoje ciepło, co sprawiało, że jesienny wieczór przypominał jeszcze te letnie.
Ze stróżówki dochodziła melodia, tym razem przemieszana z niskim, męskim głosem.
Powrócimy wierni
Po wiosenny bez...
Nagle muzyka ucichła, zastąpiona przez szum i kroki. Mundus na moment znieruchomiał, jednak słuchając dalej, uspokoił się.
- Znowu okręty Kriegsmarine. Chcieliby dranie do reszty zniszczyć cały Gdańsk, ale nasi im chyba dadzą całą wstecz - dobiegało ze stróżówki.
Odetchnął i ruszył dalej.
Jak przypuszczał, przez dwa dni niewiele zmieniło się w wystroju wnętrza. Żadnych straży przy małym okienku do piwnicy, ani założonych naprędce kamer. Tylko nowa szyba, której w miarę ciche wybicie nie stanowiło wielkiego problemu.
Z walizką wypchaną tym razem właściwymi nabojami, wycofał się i szybko zniknął wśród otaczających obszar strzelnicy drzew.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz