Miraż po mirażu,
czołgając się z powrotem w twe objęcia
Zostań, zostań, z twoich ust do mojego serca
Zostań, zostań
Szliśmy szeroką ulicą, stukanie pazurów niosło się wysoko, po śliskich od deszczu ścianach. Pistolet wetknięty za obrożę, strzelba przewieszona przez ramię i wilgotna, październikowa noc.
- To tam - powiedziałam cicho. Rzeczywiście, zza rogu starych ścian, z jakiejś zniszczonej graciarni, dochodziły stłumione głosy dziesiątek psowatych - klatki stoją w piwnicy - szybko zaczęłam kreślić na piachu krzywą mapę miejsca, które było naszym celem. Mundus przez chwilę przyglądał się jej w zamyśleniu.
Nie staliśmy długo, gdy na ulicę wysypała się grupka różnej wielkości i ubarwienia kundli. Rozemocjonowane rozmawiały chaotycznie, aż sprzeczka obróciła się w rękoczyny. Wreszcie towarzystwo rozbiegło się. Przyglądaliśmy im się spod osłony nieprzeniknionego mroku, po przeciwnej stronie ulicy.
- Boję się - szepnęłam nagle. Był to niespodziewany i niepowstrzymany odruch, a jednak słysząc własne słowa, jeszcze mocniej zadrżałam w duchu.
Podniósł wzrok znad prowizorycznej, piaskowej mapy i uśmiechnął się lekko. Odruchowo odpowiedziałam tym samym, czując przyjemne ciepło w sercu, ale i coś podobnego pod powiekami. Nie minęła chwila, zanim obraz przede mną rozmazał się.
- Zawracamy?
- Nie! - zaprzeczyłam gwałtownie - nie możemy zostawić tam ich więźniów. Ja nie mogę. A mnie ty nie zostawisz, prawda? - zrobiłam jeszcze krok, aż znaleźliśmy się naprawdę blisko siebie.
- Obiecałem ci to - odrzekł ciszej, wciąż patrząc na mnie tym samym, czułym wzrokiem.
- Ja... ciebie też - pomimo coraz bardziej rozpaczliwych starań, nie byłam w stanie powstrzymać żłobiących sierść na policzkach stróżek.
Zetrzyj pył z moich oczu
Umyj moje stopy swoimi łzami
Mój Boże
Z twoich ust do mojego serca
Zostań, zostań
- Mają tam chyba jakąś biesiadę - zauważył. Przytaknęłam.
- Tym lepiej, wszyscy będą w komplecie i w jednym miejscu - uśmiechnęłam się, szybko osuszając ślepia łapą i raźno ruszając przed siebie.
Weszliśmy.
Ciężar, który ciągnął cię na dno, stał się lekki
Krzyczę na całe gardło
- Co to za przybłędy?! - jeden głos przedarł się przez wszechobecny gwar. Zaraz podążyły za nim kolejne.
- To nietutejsi!
- Popatrzcie na nich!
- Bierzcie! Czekajcie! Co powiedzą?
- Przyszliśmy po waszych więźniów - krzyknęłam, widząc okazję, do odezwania się. Po sali rozległ się donośny śmiech.
- To weźcie ich sobie - gdy duży pies siedzący gdzieś z tyłu wtrącił się do rozmowy, pozostałe zaczęły milknąć.
- To ten, szef? - szepnął do mnie przyjaciel. Kiwnęłam głową.
- Insurauli.
Tymczasem, gdy hałas uspokoił się nieco, Umięśniona sylwetka wodza poruszyła się na swoim miejscu.
- Nie? No to wy bierzcie ich, chłopcy.
Popatrzyliśmy po sobie. Ten ułamek sekundy stał się najskuteczniejszą wiadomością.
Rozległ się huk. Strzeliłam w powietrze. Może to adrenalina, może koncentracja, łapy wyjątkowo posłusznie trzymały czarny, błyszczący gwóźdź dzisiejszego programu.
Potem pisk...
szczekanie...
i wymijające się w czystej, pierwotnej panice ciała.
Psy bały się strzałów. Ich zbiorowy, samonapędzający się lęk okazał się nawet większy, niż mój własny na początku zabaw z bronią. Wpatrywałam się w nie z oczarowaniem, poruszały się jakby w zwolnionym tempie. Dopiero stanowczy ruch przyjaciela wybudził mnie z transu.
Przedzieraliśmy się przez jazgoczący tłum, wprost ku piwnicy. Nagle coś dopadło nas z boku. Zamarłam przerażona, gdy jakieś warczące kły wgryzły się w płaszcz na przedramieniu Mundusa. Dopiero po chwili dostrzegłam, że towarzysz jednym ruchem wyrwał mi pistolet.
Drugi strzał.
Tym razem trysnęła krew, ale pies nie upadł na ziemię.
- Dlaczego nie strzelałeś w głowę?! Nawet ślepy trafiłby z tej odległości! - krzyknęłam, doganiając idącego dalej ptaka. Nie odpowiedział.
Zeszliśmy po schodach do długiego, ciemnego pomieszczenia. Zewsząd dobiegały ciche głosy pełne przerażenia i charakterystyczny zapach stęchlizny.
- Otwieraj klatki - zarządził, odwracając się z powrotem do wyjścia. Schylił się by ustawić strzelbę na jakiejś desce, a następnie przywarł do ściany z okiem przy celowniku. Wyprostowałam się i bez namysłu ruszyłam na swoją misję.
Początkowe wątpliwości szybko przerodziły się w mechaniczny ruch. Następne zamki z hukiem roztrzaskiwały się na wszystkie strony, a z klatek wyskakiwały koty, szczury i gołębie, piszcząc, prychając i uciekając ze śmiercią w oczach. Kilkoro chyba dostało odłamkami. Nie przerywałam, nawet już na nie nie patrzyłam, będąc pewna jedynie, że drobne skaleczenia są lepsze, niż śmierć.
- Wrona? - słaby głos dobiegł gdzieś z ciemności. Z westchnieniem ulgi pochyliłam się przy nim.
- To ty, jesteś tu jeszcze... - wyciągnęłam łapę, by przez powyginane, cienkie pręty dotknąć miękkiego futra - niczego ci nie zrobili?
- Nie. Gryzłam - z mroku błysnęła para żółtych oczu. Uśmiechnęłam się, cofając się nieco i z boku, lekko zbliżając lufę do zamka. Po chwili rozległ się hałas, a zaraz po nim, z klatki wysunęła się kocia sylwetka.
- Dziękuję za wszystko - nie bacząc na nic, przytuliłam ją mocno.
- To ja dziękuję - rzuciła jeszcze tylko, znikając gdzieś pomiędzy walającymi się wszędzie rupieciami.
Wreszcie skierowałam się z powrotem do wyjścia. Mniej więcej wtedy usłyszałam dwa strzały, jeden za drugim. Rzuciłam się naprzód.
- Co się dzieje?! - zapytałam, zatrzymując wzrok na leżącym tuż przed drzwiami dużym psie, skamlącym teraz na wilgotnej ziemi.
- Zobaczyli uciekające zwierzęta i poczuli się zbyt odważni - odpowiedział ptak, w pośpiechu uzupełniając naboje.
- Co teraz? - jęknęłam, przysuwając się do niego jak najbliżej.
- Sprawdź swój magazynek. Ile kul poszło?
- Może z piętnaście...
- Wymień.
- Gdy drżącymi łapami pracowałam nad swoim pistoletem, co chwila upuszczając naboje na ziemię i powstrzymując łzy napływające do oczu, usłyszałam kolejny strzał. Nie potrafiłam powstrzymać już spazmatycznego łkania.
- Uspokój się, Wronka, mamy ich tu jak na dłoni. Żaden nie przejdzie. Ale próbujcie, szmaciarze - uśmiechnął się pod nosem, powoli opierając strzelbę na ramieniu i przez celownik wyglądając kolejnego obrońcy piwnicy.
Na szczęście drugi był równocześnie ostatnim. Gdy uporałam się ze swoim magazynkiem, towarzysz dał sygnał do odwrotu. Lub, w naszej sytuacji - ponownego przejścia przez pole bitewne.
Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, już nikt nie próbował z nami walczyć. Połyskujące w ciemności ślepia skulonych pod ścianami psów odprowadziły nas do wyjścia. Przypadkiem lub celowo, napotkałam wzrok Insurauliego. Jak przystało na wzrok przywódcy w chwili kryzysu, nie sprawiał wrażenia wylęknionego, wyglądał raczej na pełen gniewu i dumy. Jakie to klasyczne, pomyślałam z wyniosłym westchnieniem.
Nie wiedziałam, czy miasto, które odwiedziliśmy, było bardziej miastem psów, czy kotów. I jedne i drugie wydawały się w nim przeraźliwie puste, jakby brakowało im nawet nie jednego elementu, a całego zdrowego duchowo wnętrza. Żadne zwierzę, które tam spotkałam, nie było jednak tak zniszczone, jak psy. Ta cywilizacja wyprała im mózgi.
Następnego dnia siedzieliśmy już w pociągu. Tym razem załapaliśmy się na towarowy, jadący prosto z miasta, do naszych Lotnic. Pociąg leniwie sunął po torach, a ja miałam wrażenie, że podróż trwała wieczność. Jednak już pod wieczór stanęliśmy na swojej ziemi.
A potem ostatnim naszym, nocnym spacerem, prosto do tak dawno opuszczonego lasu. Nie wiedziałam, że tak przyjemnie będzie tutaj wrócić. Ale mając u boku tak niespodziewanie najdroższą istotę, a w głowie układając już plany powitania z bliskimi, trudno było chociaż raz nie odetchnąć pełną piersią i zamkniętymi oczyma nie spojrzeć prosto we wschodzące słońce.
- Tak się cieszę - ciepło pod powiekami było tym razem inne, niż jeszcze dzień wcześniej.
- To... nie jest właściwe słowo - Mundus pochylił się i odetchnął, skrzydłem dotykając niewielkiej kępki fioletowych wrzosów - mój Boże...
Jak czyste było powietrze, jak jasne niebo, jak lekki każdy krok.
Wreszcie w domu.
Słysząc znajome kroki, podniósł się, spodziewając usłyszeć również znajomy głos.
Stanęli teraz naprzeciwko siebie, a gdy tylko spojrzeli sobie w oczy, atmosfera zaczęła gęstnieć.
Mundus, widząc wilka, uśmiechnął się tym, zdaje się, bezczelnie przekornym uśmiechem, do jakiego zdolne były chyba tylko te konkretne ślepia. Szkło chrząknął i na moment zmarszczył nos.
- Czy to prawda? - odezwał się nazbyt emocjonalnie, przez co w jego głos wdarł się cień warknięcia.
- O czym mówisz? - szary ptak, nie przestając się uśmiechać, popatrzył na niego jak na obłąkanego.
- Wiesz... - wolno zaczął mówić półszeptem - że Ry pali? I...
- Pije z psami?
- No...
- Przyjacielu, połowa WSJ o tym wie.
- Że co?
- Nic. Do czego zmierzasz?
- Zresztą nieważne, to tylko moja wina. Nie potrafiłem wychować ich tak, jak chciałem - przerwał na chwilę, znowu chrząknął i przełknął ślinę. W końcu dodał przez zęby - a Wrona... i ty. To nienormalne.
Bo bycie kochanym nie może być lekceważone
Nie naciskaj, kontrola jest przeceniana
Wiem, że jeśli będziemy trzymać się razem
To, Mój Boże, ciężar zostanie zdjęty
- Przyjacielu - tym razem nie zważając na mętny wzrok basiora, Mundus podszedł do niego i gwałtownym ruchem stuknął jego łopatkę, na chwilę zatrzymując na niej szpony - spójrz, jakie wspaniałe szczenięta ci wyrosły. Bez matki mogły nie przetrwać, a masz całą trójkę. Czy nie jesteś szczęśliwy?
Odsuwając się, poczuł drżenie pod jasną sierścią.
Basior westchnął nerwowo. Wyglądał, jakby szukał właściwych słów, ale jego rozmówca był pewien, że po prostu waha się, jak wypowiedzieć te, które ma już na końcu języka.
- Mundurku, proszę cię... - Szkło mruknął w końcu posępnie - zrób to dla mnie i zejdź mi z oczu. Jesteś jednym z moich najlepszych przyjaciół, nie chcę, żeby to się zmieniło.
- Masz rację, może jest za wcześnie na taką rozmowę - spoważniał - ale to ty przyszedłeś do mnie, Szkło.
Jeszcze raz popatrzyli na siebie, dłużej niż wcześniej.
Wreszcie basior cofnął się o dwa kroki i niespokojnie machnął ogonem.
- Co teraz będzie? To wszystko nie miało się tak skończyć.
- Nie miało? Czasem nawet największy cykor postanowi zaryzykować. Ale pod naszym niebem dla wszystkich wystarczy miejsca. Dla Ry'a i jego psów, dla nas z Wronką. U Kali, rozumiem, wszystko po staremu? - znów uśmiechnął się, nieco wyraźniej, niż poprzednio.
- Tak, dlaczego pytasz?
- Jeszcze kiedyś będziesz z nich dumny.
Nie mów mi o przebaczeniu
Mój Boże, spójrz kto znów jest w grze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz