środa, 7 października 2020

Od Wrony - "Impuls", cz. 5

Nie było jej przez tyle dni, myślał o niej tak długo, prawie nieprzerwanie, że zaczął stopniowo przywykać do zaistniałej sytuacji.
Pozostała decyzja, co zrobić ze sobą samym? Odczekać jeszcze kilka miesięcy, może pół roku, by w końcu stłumić w sobie ostatni promyk nadziei i wrócić do domu? Po prostu zapomnieć, że było ich dwoje?

Chodzenie ciemnymi ulicami opustoszałego w nocy miasta miało jedynie pomóc mu zająć czymś myśli. By nie zasypiać i nie budzić się w miejscu, w którym przez cały czas widział ją.
Zatrzymał się, by poprawić węzeł na piersi. To też zrobił chyba tylko z nerwów. Ciemność sprawiała, że wszystkie dźwięki i wszystkie, nawet najlżejsze błyski odległych świateł były wielokrotnie wyraźniejsze. Przystanął, odrywając wzrok od niknącego w mroku chodnika i spoglądając na rozdzierające słabe światło złotej latarni, chropowate mury.
Nagle usłyszał lekkie kroki i oddech. Gdzieś pomiędzy murami, zaczęły rozlegać się wyrastające spośród ciszy szelesty przesuwanych, ciężkich przedmiotów i nabierane ze świstem powietrze, któremu brakło już sił, by przerodzić się w płacz. Podniósł wzrok i zaczął iść, krok za krokiem, coraz szybciej.
Wtem, wyskoczyła z jakiegoś zawalonego złomem kąta, w którym, po przyzwyczajeniu wzroku do ciemności, można było zauważyć wąskie przejście między kamienicami. Cała brudna i potargana, ale wciąż żywa. Do jego głowy zaczęły napływać fale nowych myśli. Czy to możliwe? Co się w ogóle stało i co dzieje się właśnie teraz?
- Mundus!!! - wrzasnęła na całe gardło, potykając się o jedną z leżących na ziemi desek. Odruchowo zastygł w bezruchu, widząc biegnącą w jego stronę wilczycę - jesteś tu... nie zostawisz mnie tu nigdy, prawda?! Mój Boże...
Z tymi słowami uwiesiła się na szyi ptaka, jak szczenię, nie dostrzegając nawet jego amortyzującego kroku w tył i lekkiego drżenia mięśni.
- Nie zostawię - udało mu się stabilnie podźwignąć ciężar - nie zostawię - czując jej ciepło i słysząc zaczątki spazmatycznego płaczu, objął ją skrzydłem i przycisnął do siebie jeszcze mocniej - nie zostawię...
Potrzeba było długiej chwili, by i jedno i drugie uspokoiło się przynajmniej w pewnym stopniu.
Wrona, dziewczyno, czego było ci w domu za mało? Za czym tęskniłaś?
Następnego dnia nie opuściła ich spokojnego domu pod koleją. Można było przypuszczać, po stanie wilczycy, jej zapadniętych bokach i załzawionych oczach, że wstrząs, którego doświadczyła, niewiele miał w sobie z duchowego przeżycia. Był raczej wspomnieniem do głębi cielesnym, sposobem, w jaki świat prędzej czy później pokazuje szczeniętom, że życie potrafi być jednak aż tak złe.
Pozostają jednak tajemnice niewyjaśnione. Ze spokojem przespała kolejną noc, zjadła do ostatniego kęsa spore śniadanie złożone z butelki mleka, kawałka mięsa i połowy bochenka świeżego chleba, który napatoczył się im zupełnie przy okazji. Ale o tym, co się stało, nie chciała mówić. Dla jej przyjaciela jasnym było jedynie to, że sama nie zadała sobie cierpienia.
- Wyjdziemy? - zapytał w końcu trzeciego dnia, gdy po dłuższym niż zwykle czasie wrócił ze śniadaniem. W pierwszej chwili tylko powlokła oczyma gdzieś po ścianie, lecz po pewnym czasie, jej wzrok zaczął się rozjaśniać.
Czekał. Odpowiedź była niema, a jednak zupełnie wyraźna. Wilczyca powoli podniosła się ze swojego miejsca i ziewnęła, nie ukazując emocji innych, niż chłodna obojętność.
- Gdzie pójdziemy? Możemy gdzieś... gdzie nikogo nie ma?
- Taki miałem zamiar.
Szli wzdłuż torów kolejowych, korzystając z dnia i godziny, gdy leżały tylko i nieużywane połyskiwały na ziemi. Nie szli tędy ani razu wcześniej. A jednak podążali ku jakiemuś celowi, Wronie wydawało się niemożliwe, by towarzysz mógł teraz bez powodu odwrócić się i zarządzić powrót do domu. Było to dla niej tyle zastanawiające, co intrygujące, bez słowa pozwoliła się więc prowadzić. W tej parze stanowczo wolała zrzucić na niego obowiązek myślenia, z powodzeniem tłumacząc to sobie różnicą w predyspozycjach.
Po niedługim czasie tory opuściły teren zabudowany i zaczęły zagłębiać się w las.
- Co robiłeś dziś rano? - zapytała wreszcie, czując, że nie potrafi sobie pozwolić na dłuższe milczenie.
- Rozejrzałem się - odpowiedział krótko, najwyraźniej jednak pytanie to skłoniło go do przemyślenia czegoś jeszcze, bowiem po krótkiej przerwie kontynuował, uważnie dobierając słowa - myślałem o czymś, co mogłoby przydać się w tym miejscu, nie mówię o jedzeniu czy schronieniu, ale... czymś co zapewniłoby nam bezpieczeństwo. Noże i scyzoryki dosyć łatwo tu znaleźć. Ale widzisz, jest tu niedaleko strzelnica, w porównaniu do kilku innych, które udało mi się znaleźć, chroniona dość słabo, bo przechowuje starą broń. Wiesz, pomyślałem... 
Ale oczy wadery już zabłysły.
- Tak, chodźmy! Pomyślałeś, co będzie, gdy wrócimy do domu? Gdy przyniesiemy ze sobą coś takiego? Wszystkie gnomy z WSJ będą chować się w swoich lasach i trząść portkami że strachu na sam mój widok! To... znaczy nasz!
- Zwolnij trochę, nikt nie powiedział, że uda nam się dostać do środka. A potem jeszcze musisz nauczyć się obsługiwać to zgrabne urządzenie.
- Dam radę, jeśli nauczyłam się polować, to coś takiego nie będzie dla mnie żadnym wyzwaniem - wzruszyła ramionami. Jej towarzysz uśmiechnął się bokiem. Mimo głęboko ukrytego, wewnętrznego sprzeciwu, wyobraźnia zdążyła podsunąć mu już kilka mniej lub bardziej ciekawych obrazów.
W tamtej chwili dostrzegł, że choć idą obok siebie, wilczyca przez cały czas, wyjątkowo konsekwentnie, trzyma się o pół kroku z tyłu.
Lekko zwolnił. Bez zmian. Zamyślenie, czy jakiś wyraz podporządkowania?
- To tam - skinął głową na wysokie ogrodzenie pozbawione bramy, za którym widniał niewielki budynek obłożony drewnem.
- Nie ma tam ludzi?
- O tej godzinie nie powinno być tłumów, ale najlepiej będzie poczekać do zamknięcia.
- A więc po co przyszliśmy już teraz? Nie ma jeszcze południa - zauważyła Wrona, jednak po drugiej stronie dostrzegłszy uśmiech, chrząknęła z nadąsaniem i sama mówiła dalej - niech zgadnę, pan mądraliński znowu chciał do lasu?
- Kazałaś szukać miejsca, gdzie nikogo nie ma.
- Ale... - wilczyca rozejrzała się, układając myśli - tam, za drzewami, jest jezdnia. I samochody po niej jeżdżą. Praktycznie co chwilę.
- Po naszych terenach nie jeździły - zamruczał w zamyśleniu.
Następne kilka godzin spędzili więc na bezczynnym oczekiwaniu, jednak z jakiegoś powodu Wronie wcale to nie przeszkadzało. O nie, być może nawet  trochę cieszyła się, że mają czas, by posiedzieć w ciszy i popatrzeć sobie w oczy. A mogłaby patrzeć w te oczy bez przerwy, cały czas szukając w nich tego uczucia, które tak bardzo pragnęła zobaczyć. Czy zdawało jej się? Czy naprawdę zaczęła je dostrzegać?
Trochę później postanowili rozdzielić się, by poszukać czegoś do jedzenia. Z uwagi na niewielką odległość od zabudowań, szybko musieli porzucić ten pomysł, oboje wracając z pustymi rękoma. Nie była to wielka strata. Podróż już na początku wymusiła na nich uregulowanie dziennego planu posiłków i pozostawienie na swojej liście jedynie późnego śniadania.
- Możemy iść - Mundus wstał i jeszcze raz popatrzył w niebo, by upewnić się, że jest już niemalże czarne, a gwiazdy, choć w pewnym stopniu zagłuszane przez ludzkie światła, świecą swoim srebrnym blaskiem.
Na miejscu wszystko okazało się jeszcze bardziej skomplikowane, niż Wrona wcześniej przypuszczała. Okna na korytarz, z którego można się było dostać do składu broni były zabezpieczone blachami, drzwi, rzecz jasna, zamknięte, a na domiar wszystkiego, w ubogo przystrojonym w rośliny ogrodzie, stała mała stróżówka.
- Ja pójdę, ty zostań przed wejściem - powiedział szary ptak, jednak zanim wybrzmiały jego słowa, dał się słyszeć protest.
- Jak to, sam? A ja mam siedzieć tu i się nudzić, też coś - burknęła urażona, z gotowością wpatrując się w ich cel.
- I tak nie wejdziesz do środka. Musisz poczekać na zewnątrz.
- Ale chociaż na podwórko wejdę.
- W porządku. Musimy uważać na stróża.
- Może śpi?
- Nie wygląda na to, ale raczej nie będziemy mieli problemu z przejściem bokiem. Chodź, tylko szybko.
- A ty jak właściwie zamierzasz tam wejść? - zapytała, gdy w kilka sekund przemierzyli skwerek.
- Z pomocą drobnego szczęścia, jak zwykle - dopiero gdy stanęli nad drobnym okienkiem do piwnicy, rzecz na powrót stała się prosta.
Potem wszystko działo się szybko.
Cała akcja była pozbawiona szczegółów. Wrona mimo godnego podziwu uporu i najszczerszych chęci nie przecisnęła się przez okno, Mundus natomiast zniknął wewnątrz, po czym, jeszcze zanim wilczyca doliczyła się sto dwudziestej cegły wystającej z nagiej ściany, wrócił z małą, acz ciężką, wyblakłą walizką, czymś przewieszonym przez ramię i jeszcze jednym przedmiotem, który wręczył jej, rozświetlając jej oczy nowym blaskiem. I chociaż całą sobą dawała wyraz absolutnej radości, jej myśli szybko zajęło co innego.
Z której strony trzyma się to tak, aby nie groziło śmiercią... i jak to w ogóle zrobić, mając takie krótkie palce?

Ranek przyniósł więcej słońca, niż ostatnich kilka dni, lecz jesień nie pozwalała zapomnieć o swoim przybyciu. Coraz więcej liści kładło się na ziemi i coraz mniej przeszywającego wiatru było potrzeba, by wywołać nieprzyjemne uczucie chłodu. Od strony leżącej gdzieś w dole ulicy dobiegały głosy ludzi i buczenie maszyn.
Błyszczący, czarny przedmiot leżał przed nimi, na ziemi, rozmontowany na kilka kawałków.
- No dobrze, czas się dokształcić - Mundus przyglądał się elementom, raz za razem próbując dopasować jeden do drugiego. Wrona z zapartym tchem śledziła jego poczynania - pamiętasz, jak ja to zrobiłem?
Z zapałem pokręciła głową. Po dłuższej chwili coś trzasnęło i dwie części nagle stały się jedną.
- Brawo, brawo! - prawie podskoczyła z zachwytu.
Nie minęło pół minuty, jak kolejny element został podłączony do całości, a dzisiejszy bohater codzienności westchnął z ulgą, położył przed sobą gotowy do użycia pistolet i powiedział:
- Teraz twoja kolej. Spróbuj powtórzyć.
Wilczyca położyła uszy po sobie. W jednej chwili zdała sobie sprawę, że cała jej uwaga zdążyła ulecieć gdzieś w międzyczasie, gdy jak zahipnotyzowana przyglądała się pracy przyjaciela.
- Yyy...
- Dasz radę chociaż wyjąć i włożyć magazynek?
- To znaczy... - niepewnie wyciągnęła łapę w stronę przedmiotu, jednak cofnęła ją, zanim osiągnęła cel.
- Przydałyby ci się jakieś ćwiczenia na podniesienie sprawności łap - śledząc jej ruchy, z zastanowieniem zmrużył oczy - można osiągnąć naprawdę dużo. Ale nad tym pomyślimy później, na razie musisz odważyć się chociaż zacząć próbować.
- Pazury strasznie mi się starły od tego chodzenia po chodnikach - jęknęła, chcąc w jakikolwiek sposób usprawiedliwić swoją tak nagle wykrytą nieśmiałość.
- To nic strasznego, nauczysz się trzymać to w łapach, nie w pazurach.
- A tamto? - wskazała na opartą o ścianę strzelbę.
- Ks dwadzieścia trzy. Ale póki co zajmij się tym, jest mniejszy i poręczniejszy.
- A to co?
- Gsz osiemnaście.
- Te nazwy nic mi nie mówią.
- Mi też niewiele, ale tak jest tu napisane.
Uznając lekcję za skończoną, wadera leniwie położyła się i przymknęła oczy.
- To za trudne - choć chciała powiedzieć to tonem zupełnie obojętnym, gdy tylko usłyszała te słowa we własnym pysku, jej głos raptownie przycichł, a pod powiekami pojawiło się znajome pieczenie.
- Nauczysz się, Wronka - usłyszała. Chociaż otwarcie oczu okazało się zbyt trudne, była pewna, że się uśmiechnął - twój dziadek nauczył się całkiem sprawnie używać noża i strzykawek. Na pewno coś z niego masz, tam, w genach.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz