Tym razem byliśmy na czas. Ostatnia godzina nerwowego oczekiwania zakończyła się wraz z przybliżającym się powoli szumem nadjeżdżającego pociągu. Gdy ucichł, zaczęliśmy zbierać się do odejścia.
Ludzie rozeszli się stosunkowo szybko, nie było ich zresztą wielu. Dwójka ponadprogramowych podróżników przez chwilę obserwowała ich z pobliskich krzewów.
- Zostań tu na chwilę - Mundus uspokajająco dotknął mojej łopatki, po czym, praktycznie w całości chowając się w cieniu swojego wiśniowego płaszcza, skierował się w stronę pojazdu.
Minęła minuta czy dwie, zanim z niecierpliwością zaczęłam dreptać w miejscu. Towarzysz znikł mi z oczu, a pociąg mógł zaraz odjechać. Rozejrzałam się po peronie. Wciąż kręciło się po nim kilkoro przyjezdnych, wyjście z kryjówki nie byłoby najsprytniejszym rozwiązaniem.
- Załóż - słysząc obok siebie głos, prawie podskoczyłam z zaskoczenia. Już miałam zapytać, jak udało mu się tak nagle znaleźć z powrotem obok mnie, ale ostatecznie postanowiłam jedynie posłać niechętne spojrzenie kawałkowi zielonego paska.
- Co to jest?
- Nie jestem pewien, ale ważne, że przypomina obrożę. Chyba najpewniejsza ochrona przed agresją ze strony ludzi, to przekonać ich, że świetnie się znacie. No i mamy szczęście, wygląda na to, że dziś piątek. Prawie nikt nie jedzie do dużego miasta, możemy pozostać niezauważeni. Zapraszam - kiwnął głową w stronę otwartego wejścia do ostatniego wagonu. Z trudem wcisnęłam głowę w zapiętą naprędce opaskę i niepewnie podeszłam do torów. Z podkulonym ogonem wskoczyłam do środka, omijając schodki. Setki obcych zapachów wypełniały mój nos.
- Trochę tu strasznie - czując pod łapami dziwne, głośne podłoże, odruchowo przysiadłam.
- W jedną, albo w drugą, możemy jeszcze zawrócić - z tyłu dosłyszałam głos wzbogacony nutą nadziei, na co skrzywiłam się lekko. Nie, nie mogłabym teraz się cofnąć.
Wstałam wypinając pierś i tupiąc zrobiłam kilka kroków przed siebie. Wcale nie było aż tak źle.
- To gdzie teraz?
- Większość przedziałów w tym wagonie jest pusta. Opuścimy w nich zasłonki i znajdziemy sobie jakieś miejsca pod siedzeniami. Innego wyjścia chyba nie ma. W razie gdyby ktoś nas zauważył... podczas postoju, wiejemy zanim zdążą się zorganizować. Ale, Wronka. Na to szanse są niewielkie. Gdyby ktoś znalazł cię w trakcie jazdy, nawet nie próbuj go straszyć. Najlepiej udaj, że właśnie został twoim najlepszym przyjacielem.
- Myślisz...
- Spokojnie, jesteś taka mała i taka brązowa, że prawdopodobnie uznają cię za wyrośniętego psa.
Minęło pół godziny, godzina. Nie przypominałam sobie, by jakakolwiek bezczynność była kiedykolwiek tak irytująca. Podłoga na dłuższą metę okazała się twarda i niewygodna, a spod szerokiego siedzenia nie było widać praktycznie niczego oprócz kawałka ściany pod przeciwległymi fotelami i zamkniętych drzwi.
Te ostatnie otworzyły się tylko raz, na krótki moment. Zamarłam w bezruchu, lecz odetchnęłam z ulgą prawie w tym samym momencie. Jak przewidywał ptak, konduktor nie lustrował dokładnie każdego z przedziałów w poszukiwaniu ukrywających się w nim dzikich zwierząt.
Wreszcie pociąg zatrzymał się po raz trzeci, uprzejmie powiadamiając, że czas wysiadać.
- To nasza stacja? - zapytałam przyjaciela, który na chwilę wskoczył na siedzenie, by wyjrzeć przez okno.
- Jeśli szukasz dużego miasta, to powinno być w porządku.
Tu przywitał nas zupełnie inny klimat. Wszechobecny hałas wdzierał się do mózgów, a światła migotały wielokrotnie mocniej, niż w poprzednim miasteczku. Chociaż była już prawie noc, wszystko wokół jaśniało w jakiejś niespotykanej w ich stronach formie. Było to na swój sposób oszałamiające.
- Nie zdejmuj na razie tego paska, dobrze? - Mundus rozejrzał się i zaczął powoli iść. Ruszyłam za nim.
Nie potrafiłabym nazwać jednym słowem miejsca, które wybraliśmy na nocleg. Był to kawałek jakiejś zapomnianej, obłożonej drewnem, ludzkiej nory, przez który wiatr przepływał na wylot, strasząc ściany, które wyglądały, jakby miały zaraz upaść pod jego ciężarem. A jednak były stabilne. Musiały być stabilne, bowiem niewiele ponad metr nad nami, co kilkadziesiąt minut przejeżdżał pociąg. Nie widziałam tego pierwszej nocy, ale gdy następnego dnia wstało słońce dostrzegłam, że w sklepieniu było wystarczająco dużo dziur, by móc ujrzeć go wyraźnie.
Obudziłam się w doskonałym nastroju, a dokładniej, obudził mnie huk sunących po leżących nade mną torach kół. Otworzyłam zaspane oczy i od razu skierowałam je w lewo, na miejscu obok siebie widząc jedyny potrzebny mi do szczęścia skrawek wspomnień. Usiadłam, czując w sercu przyjemne ciepło. Słysząc ten nieznaczny ruch, również otworzył oczy.
- Jestem głodna - zauważyłam nagle.
- Ja też. Ale na razie zostań tutaj, sam czegoś poszukam. Tu powinno być bezpiecznie.
Niechętnie przystałam na propozycję. Byłam zresztą tak skołowana tyloma nagłymi przeżyciami, że być może nawet z pewną ulgą przyjęłam myśl o dłuższej chwili odpoczynku w tym nowym miejscu. Powinnam mieć trochę czasu, aby się zaaklimatyzować.
Pozostawiona sama, nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Liczenie wagonów przejeżdżających pociągów było nie tylko trudne, ale też mało przyjemne. Każdy taki przejazd był na tyle głośny, że najwygodniej było po prostu schować pysk pod łapami i szczelnie docisnąć nimi uszy.
Przez szpary w drewnianych ścianach powyglądałam trochę na zewnątrz. Kilka metrów dalej i nieco niżej, położonymi u stóp wału, na którym umieszczono tory, widziałam ich, ludzi, chodzących po jasnych chodnikach na swój kaczuszkowy sposób. Byłam przekonana, że mogłabym godzinami przyglądać się ich wielobarwnym ciałkom i cienkim, wydłużonym sylwetkom. Jednak w końcu mi się to znudziło, a oczy zaczęły same zamykać.
Potem zdrzemnęłam się jeszcze przez chwilę.
Aż wreszcie wrócił mój dobry duch. Ze snu zbudził mnie zapach czegoś nieznanego, ale bez wątpienia smacznego. Gdy zobaczyłam śniadanie, prawie krzyknęłam z zachwytu.
- Skąd to wszystko masz?! - poderwałam się na równe nogi i chwyciłam kawałek przyrządzonego po ludzku mięsa na sznurku.
- Lepiej, żebyś się nad tym nie zastanawiała - powiedział, kładąc na ziemi przed sobą jeszcze nadgryzione z brzegu jabłko i siatkę zawierającą dwie szklane butelki z mlekiem.
- Pójdziemy gdzieś dzisiaj?
- A gdzie chciałabyś iść?
- Nie wiem, chciałabym wszystko tutaj pooglądać.
- To chyba nie najlepszy pomysł. Nie zajdziemy daleko, ludzie nas zauważą.
- Nie wyglądają na takich złych - kątem oka spojrzałam w stronę swojego małego obserwatorium.
- W nocy. Najlepiej w środku nocy. Może być?
Energicznie pokiwałam głową.
Przez dalszą część dnia na przemian męczyłam towarzysza pytaniami o wszystko, co związane z tym egzotycznym miejscem przyszło mi do głowy, albo spałam, nie znajdując sobie ciekawszego zajęcia. Tak noc nadeszła szybciej, niż przypuszczałam.
- Chcesz iść? Najlepiej będzie teraz - słowa wybudziły mnie z kolejnej drzemki. Nieprzytomnie przytaknęłam i już po chwili dreptałam w ślad za Mundurkiem po opustoszałej ulicy. Błyski bardziej i mniej odległych świateł, przycichłe odgłosy śpiącego miasta, szybko ostatecznie pomogły mi dojść do siebie. Obracając głowę to w jedną, to w drugą stronę, podziwiałam wszystko, co nas otaczało. Było takie wielkie i piękne.
Dotychczas nie sądziłam, że zwykłe spacery mogą być tak przyjemne. Z każdego okna, z każdego drzewa wyzierało coś nieopisanego zwyczajnymi słowami, budziło w moim sercu napięcie, które motywowało i popychało, by ujrzeć więcej, więcej. Nawet, gdy noc się skończy.
\/ /| |/
Nad ciemnymi dachami miasta zapadał zmierzch. Po purpurowym niebie rozlewały się szare plamy chmur. Granica zabudowań zacierała się, nikła we mgle.
Siedział, skronią oparty o ceglany kawałek jakiegoś komina i wzrokiem chwytał coraz biedniejsze, odleglejsze promienie słońca.
Coś, co obcemu mogłoby wydać się uśmiechem, przebiegło po jego twarzy. Uniósł skrzydło i przetarł oczy. Łzy powoli spływały na ziemię. W tamtej chwili cieszył się, że jest sam. Wszystko, co ściskało jego serce od wewnątrz, w końcu otrzymało chwilę na rozpłynięcie się wraz z resztą światła dnia.
Wstał, rozłożył skrzydła i na chwilę wzniósł się w chłodniejące, wieczorne powietrze, przecinane ciepłymi falami wiatru, by po kilkunastu sekundach znaleźć się na ziemi, pomiędzy budynkami. Mimo, że w południe miejsce to stawało się pewnie jednym z bardziej zaludnionych, w którym drogi większości mieszkańców przecinały się codziennie, teraz było równie puste, co niedostępny dla nikogo z nich, pozostawiony wyżej obszar pomiędzy niebem, a ludzkim światem. Otoczony przez kilka drzew, wybrukowany rynek z jednej strony ograniczony był bezdusznymi ścianami kamienic o małych oknach, z drugiej, szerokimi schodami prowadzącymi do jakiegoś urzędu. Na jednym z nich, skurczona od zimna, siedziała mała, kocia postać, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczyma.
- Co tu robisz? - zapytała szeptem. Dostrzegł, że mięśnie jej małych łapek napinają się.
Siadając na schodku obok, poczuł, że nie potrafi dłużej uciekać myślami poza owo miasto, źródło nieszczęścia.
- A ty?
- Chyba mieszkam.
Wstał, rozłożył skrzydła i na chwilę wzniósł się w chłodniejące, wieczorne powietrze, przecinane ciepłymi falami wiatru, by po kilkunastu sekundach znaleźć się na ziemi, pomiędzy budynkami. Mimo, że w południe miejsce to stawało się pewnie jednym z bardziej zaludnionych, w którym drogi większości mieszkańców przecinały się codziennie, teraz było równie puste, co niedostępny dla nikogo z nich, pozostawiony wyżej obszar pomiędzy niebem, a ludzkim światem. Otoczony przez kilka drzew, wybrukowany rynek z jednej strony ograniczony był bezdusznymi ścianami kamienic o małych oknach, z drugiej, szerokimi schodami prowadzącymi do jakiegoś urzędu. Na jednym z nich, skurczona od zimna, siedziała mała, kocia postać, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczyma.
- Co tu robisz? - zapytała szeptem. Dostrzegł, że mięśnie jej małych łapek napinają się.
Siadając na schodku obok, poczuł, że nie potrafi dłużej uciekać myślami poza owo miasto, źródło nieszczęścia.
- A ty?
- Chyba mieszkam.
- Chyba? - przerywając kontakt wzrokowy, rzucił głucho gdzieś w przestrzeń. Przez moment istotka jakby wahała się, czy wypowiedzieć choć słowo.
- Masz coś do jedzenia? - pisnęła, a po niemym zaprzeczeniu, dodała - zbieram chleb dla gołębi. O malutkich i słabych nikt nie dba... a więc, co ty tu robisz?
- Nie wiem. Szukam swojej... towarzyszki podróży. Jeśli jest jeszcze jakaś nadzieja.
- Dlaczego miałoby nie być nadziei?
- To już drugi tydzień.
Wbił wzrok w ziemię. Pogrążony we własnych myślach, z kilkusekundowym opóźnieniem przetwarzając każde jej słowo.
- Jest taka dziwna, jak ty? - kotka z ciekawością przekrzywiła główkę.
- Jest wilkiem.
- Ach... w takim razie nie widziałam tu wilka.
Zmarszczył brwi i zerknął na nią kątem oka. Potem jednak tylko smutno pokiwał głową.
- Czemu właściwie jej szukasz? Uciekła?
- Nie, obawiam się, że nie.
- Myślisz, że mogli ją porwać? Te podłe gangi bezdomnych psów, które biegają po mieście? - z przestrachem szerzej otworzyła oczy.
- Może. Przyjechaliśmy niedawno - opuścił wzrok, odetchnął ciszej i w zamyśleniu zaczął grzebać pazurem w drobnym, zimnym piasku - mówiłem, żeby sama nie wychodziła na ulicę...
- Tak, to mało bezpieczne miejsce - kotka zaczęła wylizywać swoją łapę, aby następnie gwałtownym ruchem przenieść ją ku głowie i przejechać po uchu, bokiem patrząc na rozmówcę. Potem przekrzywiła swoją małą główkę, wpuszczając na swój pyszczek coś w rodzaju pocieszającego uśmiechu.
Wiatr zdawał się być coraz silniejszy i przenikać ich na wskroś. Miękka sierść kotki drżała. Spojrzał na nią w milczeniu, a potem podniósł wzrok. Filary wielkiego, kamiennego budynku, na którego schodach siedzieli, zdawały się wznosić aż do nieba i tonąć w bezkresnym mroku. Nastała noc.
- Nie wiem nawet, gdzie szukać.
- Niebezpiecznie jest chodzić tędy bezbronnym, samotnym stworzeniom. Ty masz skrzydła. Ja tylko pazury. Ona pewnie zęby, których psom dostatek.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz