Tego dnia leżałem jeszcze w jaskini, dopiero co odzyskawszy świadomość po długich godzinach bezczynności i niemyślenia. Chwilę wcześniej, obróciwszy się jeszcze w półśnie na grzbiet, rozchyliłem powieki, spoglądając najpierw na wysoki strop jaskini, potem kątem oka na jasny poranek, skąpany już w ostrym słońcu.
Chwilę zajęło mi zorientowanie się, co właściwie robię i gdzie jestem, ale po chwili powróciła dawna świadomość i namiastka szczytowej formy przypadającej najczęściej na pracowite przedpołudnie.Wstałem z jaskini i otrzepałem się z pyłu. Uczucie ciepłej krwi pod skórą i chłodnego powiewu wiatru pod sierścią od razu otrzeźwiło mnie w znacznym stopniu. Gdy tym sposobem wróciłem już nieco do zwykłej sprawności umysłowej, przypomniałem sobie bez specjalnego zaskoczenia, że noc spędziłem w jakiejś położonej w górach jaskini, zmęczony drogą z terenów Watahy Wielkich Nadziei. Nie miałem powodu, by za wszelką cenę wracać do domu, na naszą łąkę, która po usamodzielnieniu się naszego... mojego potomstwa i tak przez większość czasu leżała teraz pusta, a korzystając z ostatnich być może, słonecznych dni, podlana nocnym deszczem, znów gwałtownie zaczęła zarastać.
Gdybyśmy spędzali na niej mniej czasu, być może roślinożercy zajęliby się uprzątnięciem jej.
Poruszałem się wolno, krok za krokiem, w myślach układając plan dnia. Pierwszym punktem byłoby pewnie polowanie, najchętniej na coś dużego, jeśli tylko znalazłbym partnerów.
Punktem drugim i obowiązkowym, zdaje mi się, jeszcze bardziej, niż ewentualne śniadanie, były odwiedziny w jaskini medycznej, w której od dwóch dni nasza niezastąpiona medyk, Etain, próbowała wrócić do życia nieszczęsną ofiarę ludzkich badań.
Kara wciąż leżała w bezruchu, a o tym, że żyje, powiadamiał chyba tylko ledwie wyczuwalny puls. Nie mówiła, nie patrzyła na nas, nie jadła. Jedynym, co przyjęła przez ten czas, była odrobina wody, wlanej na siłę do bezwładnego gardła.
- Szkło, Szkło! - wpół kroku zatrzymał mnie dobiegający z boku głos. Podążyłem za dźwiękiem.
- To ty, Nao?
- Ktoś cię szuka. Jakaś wadera, zupełnie wyczerpana, znaleźliśmy ją przed dwiema godzinami przy granicy.
- Flora?
- Co... tak, tak się przedstawiła.
- Dzięki. Chodźmy szybko - kiwnąłem głową, by już po chwili ruszyć za wilkiem. Szybki krok i jeden tylko cel przed oczyma zdawały się skracać drogę, jak niewidzialne skrzydła. Zanim się obejrzałem, stanęliśmy przed Florą i czekającą na nas wraz z nią Yuki.
Przybyła rzeczywiście wyglądała na zmęczoną daleką wędrówką, jednak widząc nas od razu ożywiła się i zaczęła zadawać pytania. Co, gdzie, jak, dlaczego?
- Spokojnie, Flora - widząc starą przyjaciółkę, nie potrafiłem nie uśmiechnąć się, choć w pamięci wciąż miałem powód, dla którego przeszła tak długą drogę - najpierw odpocznij. Potem wszystko ci wyjaśnię. Chodź, ulokujemy cię w jednej z jaskiń.
- Dobrze - zgodnie przystała na propozycję, ale w jej głosie usłyszałem nutę niecierpliwości - a możesz opowiedzieć już teraz?
Miała pełne prawo, by jak najszybciej poznać cel wizyty, a ja nie miałem powodu, by go jej nie wyjawić, zacząłem więc bez namysłu:
- Masz... masz pewne wyjątkowe zdolności dotyczące uzdrawiania, prawda? Jest tutaj pewna wilczyca, która potrzebuje twojej pomocy. To moja przyjaciółka - popatrzyłem na nią wyczekująco. Idąc w milczeniu, pokiwała głową - nasi medycy są bezsilni... mogę na ciebie liczyć?
< Floro? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz