Wszystko, co mówiła Flora, nabrało tego popołudnia jakiegoś stanowczego i profesjonalnego tonu. To właśnie było moją pierwszą myślą, gdy usiadłem pod jaskinią medyczną, by wraz z przyjaciółmi jeszcze choć przez chwilę czekać i, kto wie, być może liczyć na to, że wadera zaraz wyjdzie z jaskini szczęśliwa, powie, że to już koniec... niepewności i że Kara otworzyła oczy, uśmiechnęła się i poprosiła o obiad.
Ale nie. Mijał czas, a wewnątrz panowała cisza i spokój, tak, że koniec końców, po kilku godzinach oczekiwania, przestałem mieć pewność, że ktoś tam w ogóle jest.
W międzyczasie odeszła i reszta wilków. Jak zwykle zabiegana ostatnio Tiska dosyć szybko musiała zniknąć, by pozałatwiać jeszcze jakieś sprawy. Magnus został trochę dłużej, przez cały czas nasłuchując i ponuro wpatrując się w falującą naprzeciwko nas trawę. W końcu jednak i on odszedł, pozostawiając mnie pod jaskinią samego. Może z przyzwyczajenia czułem się bardziej niż oni zobowiązany do trwania na posterunku, a może oprócz Kary, wziąłem odpowiedzialność również za swojego gościa, którego zaprosiłem przecież właśnie po to, aby jej pomógł.
Pod wieczór oczy zaczęły same mi się zamykać. Zmęczony kilkugodzinnym czuwaniem i kołysany melodią lasu, zasnąłem.
W środku nocy, a może jeszcze później, przecknąłem się, czując nieprzyjemny chłód przebijający się przez sierść. Wiatr był wyjątkowo silny, jednak po kilku chwilach niespodziewanie przycichł.
Starając się nie zrobić dużego hałasu, co zresztą okazało się nietrudne wśród szumu drzew, krok za krokiem, zajrzałem do jaskini. W ciemności dostrzegłem zarysy postaci Flory. Pracowała dalej. Z jednej strony uspokoiło mnie to, z drugiej, jakiegoś rodzaju niepokój uderzył w moje trzewia. Zatrząsłem się, tłumacząc to sobie wyrwaniem ze snu o takiej a nie innej porze. Z trudem przebijając się oczyma przez mrok, dostrzegłem jeszcze zarysy Etain śpiącej gdzieś w głębi jaskini i Kary, lub raczej jej ciała, leżącego bezwładnie przed pochylającą się ze zmęczeniem Florą.
Wróciłem na swoje miejsce, jeszcze przez chwilę wsłuchując się w nocne odgłosy lasu. Mimo wszystko miałem nadzieję, że lada chwila cokolwiek się stanie, coś ulegnie zmianie, usłyszę głos przyjaciółki. Jednej, lub drugiej.
W końcu zasnąłem ponownie, a obudził mnie dopiero późny poranek.
Przez chwilę bezmyślnie wpatrywałem się w niebo, nie bardzo mając pomysł, co ze sobą zrobić. Czekać, przyłączyć się do jakiegoś polowania? Iść do jaskini wojskowej?
Wreszcie wybrałem opcję, która jawiła się jako najbardziej pożyteczna. Postanowiłem zająć się łowami, aby zdobyć coś do jedzenia nie tylko dla siebie, ale i dla Flory, a przy okazji również dla Etain.
Wreszcie wybrałem opcję, która jawiła się jako najbardziej pożyteczna. Postanowiłem zająć się łowami, aby zdobyć coś do jedzenia nie tylko dla siebie, ale i dla Flory, a przy okazji również dla Etain.
Los tego dnia postanowił mi nie sprzyjać. Jedyne stado saren, które wytropiłem w pobliżu, okazało się szybsze i zwinniejsze ode mnie, a wiedziony węchem i nadzieją coraz dalej, nie tylko nie znalazłem innych potencjalnych ofiar, ale i oddaliłem się od szpitala na tyle, że gdy po długiej wędrówce znowu dostrzegłem jego zarysy wśród rosnących wokół drzew, był już prawie wieczór.
Bez specjalnych przypuszczeń patrząc na to spokojne jak każdego dnia miejsce, gdzieś w głębi duszy miałem nadzieję, że zastanę w nim jakkolwiek dobre wieści...
< Floro? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz