wtorek, 13 października 2020

Od Ry’a – 7 trening siły

Po upływie kolejnych kwadransów wypełnionych biegiem, dyszeniem, płaczem, przekleństwami, modlitwą i desperacją udało mi się wreszcie dopiąć swego – z terenów Wysokich Skałek wydostałem się gdzieś w okolice dobrze znanego mi lasu.
Nic nie stało na przeszkodzie, by wrócić do domu, od którego dzieliło mnie teraz zaledwie kilka minut sprintu - odpocząć, opatrzyć ranę, ugasić pragnienie i może jeszcze przekąsić coś delikatnego. Ponieważ jednak zorientowałem się nagle, jak puste było teraz owo miejsce oraz jak wysoko jeszcze słońce znajdowało się na niebie, propozycja ta wydała się jakoś dużo mniej kusząca niż jeszcze kilkanaście minut temu, gdy gdzieś pośrodku stepów modliłem się o właściwą drogę. I, zdecydowawszy się zaufać kolejnej spontanicznej idei, jaka pojawiła się w mojej głowie, zgrabnie zmieniłem kierunek biegu, obierając za swój nowy cel naszą dobrą wioskę.
Wśród jasnych budynków przywitał mnie świetnie znany głos:
– Hej, Ry! – przyjaciel umilkł nagle, by zmierzyć mnie spojrzeniem – Coś ty, znowu się z kimś biłeś?
– Aha – zaśmiałem się, jakimś niespodziewanym odruchem wycierając błoto z pyska, choć niewykluczone, że była też tam przysychająca z wolna krew. – Pokazać ci, czego się nauczyłem?

Gratulacje! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz