Sytuacja
przedstawiała się naprawdę koszmarnie, a mimo to z winy szybkości, z jaką przed
moimi oczami przesuwały się kolejne kadry, nie byłem zdolny odbyć nad całą
sprawą jakiejś większej refleksji. Pojedyncze myśli, szybkie jak kolejne
uderzenia serca w mojej piersi, bezładnie rozbrzmiewały w mojej głowie.
Czy to
tak właśnie umrę? Dzisiaj, tak prosto i cicho? Tak szybko?
Dzik był już
o ułamek oddechu. Już nie było czasu. Zacisnąwszy kły, odruchowo przycisnąłem
łapę do palącej bólem rany na piersi. Zamknąłem oczy, i…
Moja silna
determinacja przywiodła jakby cud na zawołanie – spomiędzy warstw szalika,
prosto w moją łapę wypadł sporych rozmiarów nóż. Zapłonąwszy jakby nagle euforią
i nową nadzieją, nabrałem powietrza w płuca z taką siłą, że jeszcze jeden raz
cały świat zawirował przed moimi oczami.
Pojedynczy
gest wspierany ogromnymi pokładami strachu i wściekłości wystarczył, by
załatwić sprawę. Nóż pchnęła jakby obca łapa; wszystkim, co zrobiłem, było
nakierowanie narzędzia w czarne oko napastnika. Od razu opadłem na ziemię, całkowicie
pozbawiony siły, a błotnisty tego dnia grunt zaczął pochłaniać pierwsze strugi ciemnoczerwonej
krwi. Gdyby nie echo własnego rozpędzonego oddechu, które odbijało się w moich
uszach, mógłbym przysiąc, że właśnie umieram.
Ach,
właśnie… Poderwawszy się z ziemi, ostrożnie i powoli, także względu na gorejący
tuż przy sercu ból, rozwinąłem szalik, by następnie ciasno obwiązać nim ranę,
jaką pozostawił po sobie martwy już napastnik. Obrażenie nie wydawało się
najgorsze, przynajmniej widziane moim niewprawionym w sztuce medycyny okiem. Dla
kogoś mojego pokroju wystarczyło zapewne, że rana przestała intensywnie krwawić,
a wszystkie kończyny okazały się pozostać zadowalająco sprawne. Szkoda tylko
szalika, nie pozostało bowiem wątpliwości, że kolejny w ciągu ostatnich paru
dni będę musiał zmywać z niego ślady krwi…
Zgaduję, że
przynajmniej na brak przygód nie muszę narzekać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz