wtorek, 13 października 2020

Od Ry’a – 5 trening siły

Sytuacja przedstawiała się naprawdę koszmarnie, a mimo to z winy szybkości, z jaką przed moimi oczami przesuwały się kolejne kadry, nie byłem zdolny odbyć nad całą sprawą jakiejś większej refleksji. Pojedyncze myśli, szybkie jak kolejne uderzenia serca w mojej piersi, bezładnie rozbrzmiewały w mojej głowie.
 Czy to tak właśnie umrę? Dzisiaj, tak prosto i cicho? Tak szybko?
Dzik był już o ułamek oddechu. Już nie było czasu. Zacisnąwszy kły, odruchowo przycisnąłem łapę do palącej bólem rany na piersi. Zamknąłem oczy, i…
Moja silna determinacja przywiodła jakby cud na zawołanie – spomiędzy warstw szalika, prosto w moją łapę wypadł sporych rozmiarów nóż. Zapłonąwszy jakby nagle euforią i nową nadzieją, nabrałem powietrza w płuca z taką siłą, że jeszcze jeden raz cały świat zawirował przed moimi oczami.
Pojedynczy gest wspierany ogromnymi pokładami strachu i wściekłości wystarczył, by załatwić sprawę. Nóż pchnęła jakby obca łapa; wszystkim, co zrobiłem, było nakierowanie narzędzia w czarne oko napastnika. Od razu opadłem na ziemię, całkowicie pozbawiony siły, a błotnisty tego dnia grunt zaczął pochłaniać pierwsze strugi ciemnoczerwonej krwi. Gdyby nie echo własnego rozpędzonego oddechu, które odbijało się w moich uszach, mógłbym przysiąc, że właśnie umieram.
Ach, właśnie… Poderwawszy się z ziemi, ostrożnie i powoli, także względu na gorejący tuż przy sercu ból, rozwinąłem szalik, by następnie ciasno obwiązać nim ranę, jaką pozostawił po sobie martwy już napastnik. Obrażenie nie wydawało się najgorsze, przynajmniej widziane moim niewprawionym w sztuce medycyny okiem. Dla kogoś mojego pokroju wystarczyło zapewne, że rana przestała intensywnie krwawić, a wszystkie kończyny okazały się pozostać zadowalająco sprawne. Szkoda tylko szalika, nie pozostało bowiem wątpliwości, że kolejny w ciągu ostatnich paru dni będę musiał zmywać z niego ślady krwi…
Zgaduję, że przynajmniej na brak przygód nie muszę narzekać…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz