wtorek, 13 października 2020

Od Ry’a – 4 trening siły

Z każdą kolejną minutą spędzoną na biegu zmęczenie coraz bardziej zagłuszało trawiące mnie od chwili wypadku gniew, osłupienie i irytację, wprowadzając mnie w dziwny stan spokoju, a może tylko obojętności. Mimo minimalnego skupienia, jakie wkładałem w trwający trening, przy każdym kolejnym kroku moje łapy zdawały się uderzać o ziemię z niemal rytmiczną dokładnością. Wsłuchując się w jakby odległe dźwięki, bezmyślnie wpatrywałem się w złotą tarczę słońca. Wyglądało na to, że gwiazda rozbudzała się dopiero teraz, w okolicach południa, podobnie zresztą jak ja pod koniec tygodnia.
Wierzyłem, że uda mi się dostać do domu bez większych niespodzianek, patrząc jednak z perspektywy czasu takie nadzieje wydają się trochę naiwne, biorąc pod uwagę chociażby to, jak bardzo nasz las zdaje się tętnić zawsze życiem.
 By nie było jednak zbyt łatwo, tym razem nie natrafiłem na żadną znajomą duszę, przyszło mi natomiast stanąć twarzą w twarz z prawdziwym dzikiem.
Ledwo zdążyłem pomyśleć o możliwości upolowania pokaźnej zwierzyny; jako że dzik nie pozwalał spowolnić się tego rodzaju refleksjom, nim się spostrzegłem, uwikłany zostałem w walkę.
W pierwszym momencie nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji, instynktownie kręcąc uniki, gdy raz po raz zwierzę rozpoczynało kolejną szarżę. Gdy jednak uświadomiłem sobie, że ten sposób nie pomoże obronić mi się zbyt długo, postanowiłem zgrabnie przejść do ofensywy. Ogromnym wysiłkiem wykrzesałem resztki siły w zmęczonych ćwiczeniami łapach, by całą swoją szybkością znaleźć się przy boku zwierzęcia, a potem błyskawicznie zaatakować. Skacząc na nie z całą siłą, jaka mi jeszcze pozostała, udało mi się przewrócić je na ziemię, być może nie byłem jednak wystarczająco szybki; choć dobrałem się do karku, z szaleńczą pasją rozszarpując żyły, nim zwierzę zdążył skonać, gestem rozpaczliwej determinacji zrodzonej z agonicznego bólu szarpnęło się nagle, by następnie ciąć kłem moją klatką piersiową tuż w okolicach serca.
Nie wiem, które uczucie było dominujące, ból czy może szok. Prawdą było jednak, że pozwoliłem im się zamroczyć, co instynktownie musiał wykorzystać dzik, kolejnym szarpnięciem uwalniając się spod moich łap. Ostatnim tylko instynktem czując nadchodzące zagrożenie, podniosłem się z miejsca, by niezgrabnie, za to błyskawicznie uskoczyć gdzieś w stronę zarośli; tam, na powrót pozbawiony wszelkiej siły, upadłem. Gdy spojrzałem za siebie, dostrzegłem rozwścieczone zwierzę gotowe do kolejnej szarży.
Mój umysł, wciąż zamroczony walką, rozkwitł dziesiątką nieuporządkowanych, kolorowych myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz