Z każdą
kolejną minutą spędzoną na biegu zmęczenie coraz bardziej zagłuszało trawiące
mnie od chwili wypadku gniew, osłupienie i irytację, wprowadzając mnie w dziwny
stan spokoju, a może tylko obojętności. Mimo minimalnego skupienia, jakie
wkładałem w trwający trening, przy każdym kolejnym kroku moje łapy zdawały się
uderzać o ziemię z niemal rytmiczną dokładnością. Wsłuchując się w jakby
odległe dźwięki, bezmyślnie wpatrywałem się w złotą tarczę słońca. Wyglądało na
to, że gwiazda rozbudzała się dopiero teraz, w okolicach południa, podobnie
zresztą jak ja pod koniec tygodnia.
Wierzyłem,
że uda mi się dostać do domu bez większych niespodzianek, patrząc jednak z
perspektywy czasu takie nadzieje wydają się trochę naiwne, biorąc pod uwagę
chociażby to, jak bardzo nasz las zdaje się tętnić zawsze życiem.
By nie było jednak zbyt łatwo, tym razem nie
natrafiłem na żadną znajomą duszę, przyszło mi natomiast stanąć twarzą w twarz
z prawdziwym dzikiem.
Ledwo
zdążyłem pomyśleć o możliwości upolowania pokaźnej zwierzyny; jako że dzik nie
pozwalał spowolnić się tego rodzaju refleksjom, nim się spostrzegłem, uwikłany
zostałem w walkę.
W pierwszym
momencie nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji, instynktownie kręcąc
uniki, gdy raz po raz zwierzę rozpoczynało kolejną szarżę. Gdy jednak
uświadomiłem sobie, że ten sposób nie pomoże obronić mi się zbyt długo,
postanowiłem zgrabnie przejść do ofensywy. Ogromnym wysiłkiem wykrzesałem
resztki siły w zmęczonych ćwiczeniami łapach, by całą swoją szybkością znaleźć
się przy boku zwierzęcia, a potem błyskawicznie zaatakować. Skacząc na nie z
całą siłą, jaka mi jeszcze pozostała, udało mi się przewrócić je na ziemię, być
może nie byłem jednak wystarczająco szybki; choć dobrałem się do karku, z
szaleńczą pasją rozszarpując żyły, nim zwierzę zdążył skonać, gestem
rozpaczliwej determinacji zrodzonej z agonicznego bólu szarpnęło się nagle, by
następnie ciąć kłem moją klatką piersiową tuż w okolicach serca.
Nie wiem,
które uczucie było dominujące, ból czy może szok. Prawdą było jednak, że
pozwoliłem im się zamroczyć, co instynktownie musiał wykorzystać dzik, kolejnym
szarpnięciem uwalniając się spod moich łap. Ostatnim tylko instynktem czując
nadchodzące zagrożenie, podniosłem się z miejsca, by niezgrabnie, za to
błyskawicznie uskoczyć gdzieś w stronę zarośli; tam, na powrót pozbawiony
wszelkiej siły, upadłem. Gdy spojrzałem za siebie, dostrzegłem rozwścieczone
zwierzę gotowe do kolejnej szarży.
Mój umysł,
wciąż zamroczony walką, rozkwitł dziesiątką nieuporządkowanych, kolorowych
myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz