Otworzyłem
oczy, budząc się jakby z półprzytomnego snu. Widząc nad samo to samo,
wypełnione chmurami niebo i wiekowe szczyty porozrzucane dookoła,
oprzytomniałem z lekka, niespiesznie podnosząc się na równe łapy.
Wypadek,
jaki miał przed chwilą miejsce mógł być wystarczającym powodem, by zakończyć
trening i skierować swe kroki w stronę bezpiecznego domu, problem był jednak
taki, że czułem się zbyt oszołomiony, by próbować nawet zgadywać, z którego
kierunku przybyłem do Skałek i która ścieżka mogłaby mnie zaprowadzić z
powrotem do własnej jaskini. Znalezienie miejsca dodatkowo utrudniał także
fakt, że przecież wprowadziłem się tam dopiero kilka dni temu i czasem nawet
gubiłem drogę do jaskini, wracając wieczorem z pracy, a co dopiero dostać się
tam z serca takiej głuszy…
Jedynym
wyjściem, jakie wydawało mi się teraz możliwe, było więc obranie losowej
ścieżki i patrzenie, gdzie los postanowi skierować mnie tym razem. Chowając nos
w miękkiej powierzchni szalika, ruszyłem przez siebie. Z początku powoli,
szybko przyspieszyłem do biegu, cichym przekleństwem witając ból w poobijanych
mięśniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz