wtorek, 13 października 2020

Od Ry’a – 2 trening siły

Jeśli gdzieś biec, to na sam szczyt, dlatego w miarę jak opadała we mnie początkowa ekscytacja z rozpoczętych ćwiczeń i gdy zaczynała kończyć się powoli pierwsza dawka adrenaliny rozpędzającej moje młode serce, zdecydowałem się skorygować nieco trasę swojego chaotycznego biegu dookoła Wysokich Skałek, obierając teraz za cel czubek tylko jednego, a za to całkiem imponującego w moich oczach wzniesienia.
Biegłem więc kamienistą ścieżką, podczas gdy słońce wspinało się po szarym niebie, powoli rozgrzewając zroszoną okolicę. Droga zdawała się nie kończyć, w przeciwieństwie do repertuaru muzycznego rozbrzmiewającego w mojej głowie od początku trasy, ten zaś zdawał się topnieć gwałtownie i rozpaczliwie.
W obliczu takiego obrotu spraw nie mogłem naprawdę obwiniać się o rozproszenie uwagi, w wyniku której obiektem mojego zainteresowania stał się nagle samotny przedstawiciel gatunku jelenia, młode wciąż zwierzę dostrzeżone w dolinie kilka pięter w dół.
Pocieszając się, że polowanie przecież też jest formą treningu, a w dodatku praktycznie esencjalną częścią codziennego, dorosłego i odpowiedzialnego życia, porzuciłem nagle majaczący już gdzieś w zasięgu wzroku szary jak niebo szczyt, by ruszyć truchtem z powrotem w stronę rozbrzmiewającej życiem zielonej polany. 
Być może właśnie to nagłe rozluźnienie, jakie wzbudziła we mnie perspektywa posiłku, stało się bezpośrednią przyczyną mojego upadku… Upadku w absolutnie dosłownym sensie, bo, zapominając jakby o śliskiej tego dnia powierzchni okolicznych skałek, nagle poślizgnąłem się w połowie kroku, by, w bardzo bolesny sposób, uświadomić sobie w kolejnej chwili, jak szybko i nieubłaganie zacząłem się staczać się na samo dno.
Gdy wreszcie poczułem, że udało mi się zatrzymać, moje oczy wypełniała ciemność. Kręciło mi się w głowie jak po opróżnieniu większej butelki, a całe moje ciało trawił palący ból. Półprzytomnie złapałem po kolei każdą z czterech łap, by przekonać się, czy żadna z nich nie jest złamana. Potwierdzenie się owej gorączkowej nadziei, a także bicie serca, jakie echem odbijało mi się w uszach, wprowadziło mnie w stan dziwnej euforii. Miałem ochotę krzyczeć ze szczęścia, że jeszcze żyję, nagłe zmęczenie kazało mi jednak zamknąć oczy i odchylić głowę do tyłu, w wyniku czego znalazłem się nagle w niezwykle wygodnej pozycji.
Leżąc tak, wsłuchiwałem się w odległe śpiewanie wiatru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz