Cała ta sytuacja wydawała się tak okropnie, boleśnie nierealna. Talaza. Talaza tu była, tuż przed nim, stała i uśmiechała się jak za życia. Wcale nie była słaba, wcale nie była duchem, trawa uginała się pod jej ciężarem jak pod każdym żywym stworzeniem. Ona była żywa i była tutaj.
Z drugiej strony, być może nie powinno go tak to dziwić. Być może powinien był przewidzieć, że może tu spotkać jakieś znajome twarze. W końcu to był świat pośmiertelników, to był ich wymiar, miejsce, do którego trafiały ich dusze. Każdy mógł tu być. Każdy, kto zdążył umrzeć, oczywiście. A w sumie w Watasze Srebrnego Chabra było takich wilków całkiem sporo.
Jasne, kilka mokrych kropel spłynęło po policzkach Paketenshiki, ale szczerze, kto by się nie popłakał, widząc starego przyjaciela. Który umarł. A teraz cieszy się, że ty też tu jesteś.
Dzik poszedł w zapomnienie, rudy basior przeskoczył go jednym susem i w radosnym uniesieniu przytulił swoją przyjaciółkę.
– Talaza, to ty… To naprawdę ty… – nie mówił za wiele, wstrząsy opanowujące jego ciało wyrażały to wszystko za niego. Poczuł na plecach przytulające go łapy.
– Tak, to ja. Nie musisz aż tak przeżywać, każdy tu w końcu trafia, rany, mogłeś się tego spodziewać. Charon nic ci nie powidział?
– Kto? – zdziwienie na twarzy wilka było zbyt autentyczne, by Talaza mogła choćby pomyśleć, że ją wrabia.
– Charon, przewozi dusze na naszą stronę Rzeki Grzechów i przy okazji tłumaczy, jak ten świat wygląda. Miły koleś. Musiałeś się z nim spotkać, o ile…
Wadera zamilkła. W jej oczach zamiast szczęścia pojawiło się przerażenie przeplatane z niemałym zmartwieniem. Widząc to, rudzielec po raz kolejny poczuł dreszcze na plecach.
– O ile…?
– O ile w ogóle miałeś umrzeć. Jeśli nie mijałeś Rzeki Grzechów to znaczy, że ktoś siłą przeciągnął cię na tą stronę. Ktoś bardzo potężny i niebezpieczny, do kogo nie powinieneś… nie możesz wracać, rozumiesz? Nie wiem, kto cię do tego wszystkiego namówił, ale nie możesz się z nim znowu spotkać! To zbyt niebezpieczne. Dołączasz do nas i koniec.
Paketenshika był w takim szoku od natłoku informacji, że nie śmiał się sprzeciwić. Idąc w ślady Talazy chwycił dzika i we dwójkę zaczęli go gdzieś targać. Chyba… chyba do tutejszej Watahy Srebrnego Chabra.
Po drodze znalazło się mnóstwo czasu do przemyślenia zaistniałej sytuacji. Tazala, ona już nie wydawała się niemożliwym duchem z innego świata. Była tuż obok, jej futro lśniło zdrowym blaskiem w ciepłych promieniach słońca, trawa uginała się pod jej łapami, jeśli miała pecha się pod nimi znaleźć. To nie była zmora senna, to była jawa. Najprawdziwsza jawa, mająca szansę nigdy się nie skończyć.
Szkło.
Tiska.
Lato.
Obrazy wilków z żywej Watahy Srebrnego Chabra zaczęły bez zezwolenia właściciela przelatywać przed narządami wzroku. Futra różnych kolorów przewijały się niczym pokaz slajdów, prezentacja, na którą raczej nikt nie byłby przygotowany. Wspomnienia, sceny, przeżycia z tamtego świata przypominały się, upominały o uwagę.
Kara.
Vinys.
Agrest.
Dom. Po prostu dom, którego nic ani nikt nie był w stanie zastąpić. Może po faktycznej śmierci, po rozmowie z Charonem, przepłynięciu rzeki będzie gotowy, aby tu dołączyć, zostać. Dalej być częścią tej wspaniałej rodziny, jaką tworzyli, do jakiej się przyzwyczaił i jaką kochał całym sercem. Jednak na razie, jeszcze na ten czas, chciał wrócić do świata żywych.
– Nie mogę zostać – odezwał się znienacka.
Towarzysząca wadera podniosła głowę, ale nie wydała się szczególnie zaskoczona.
– Nie możesz też wracać do kogokolwiek cię tu przyniósł. Co zamierzasz zrobić?
– Jeszcze nie wiem. Przywitam się z wszystkimi i wtedy się zastanowię.
Biała kiwnęła głową na znak zrozumienia, choć Paki był pewien, że wcale tyle nie rozumiała. A może rozumiała, tylko on za bardzo przypominał w środku zapomniany bałagan w kącie nieużywanego pokoju, by pozbierać własne myśli i zmienić je jako tako w sens. I skoro dla niego nic z tego sensu nie miało, to nie mógł być pewien, czy Talaza rozumie więcej.
Nie odzywał się już dalej, starał się też jak najmniej myśleć, by znowu nie polecieć gdzieś tam w ciemne, burzowe, raniące skórę i duszę chmury. Wadera chyba rozumiała. Nie przeszkadzała mu.
Na miejscu radości, powitalnym krzykom, przytulaniu nie było końca. Na widok rudego basiora cieszyli się zarówno jego znajomi za życia, jak i wilki, których ani razu nie widział na oczy, a nawet o nich nie słyszał. Niektórych od razu unikał, oczywiście, ale z większością chętnie wypił kilka drinków, by świętować jego nadejście. Przyniesiono jedzenie, co Paki co najwyżej tylko skubnął, bo jakoś nie miał szczególnej ochoty jeść. Być może to przez dzika.
Po całej tej imprezie Talaza odciągnęła Pakiego na bok, żeby z nim porozmawiać.
– Wyglądasz na zdenerwowanego, co się dzieje? – prosto z mostu, bez owijania w bawełnę. Najłatwiejszy sposób rozmowy.
– Wiem, co mówiłaś wcześniej, o tym powrocie do istoty, która mnie tu sprowadziła, ale… czuję się dziwnie, że nie wykonuję zleconego przez nią zadania. Myślę, że powinienem chociaż spróbować. Poza tym chciałbym… chciałbym jednak wrócić do domu… Do tego jeszcze żywego.
Spojrzał na nią, a na jej twarzy zobaczył nic więcej jak czyste zmartwienie. To było do przewidzenia. Wolał zmienić z tego względu temat.
– Hej, a możesz mi powiedzieć… – rozejrzał się po imprezujących wilkach w poszukiwaniu tego, o którego chciał spytać – kim jest ten basior z zasłoniętymi oczami? Nie wydaje mi się, żebym kiedyś o takim w ogóle słyszał.
– Bo nie jest od nas – biała wadera zachichotała. – To obcy wilk, który postanowił do nas dołączyć dopiero w świecie pośmiertelników. Nazywa się Yir. Jak chcesz to mogę cię z nim poznać.
Paki pokiwał potwierdzająco głową, być może zbyt energicznie, ale Talaza zdawała się tego nie zauważyć. A może udawała, że nic nie widziała. Ups.
– Yir! – zawołała basiora o granatowej sierści, żeby do nich podszedł. Chyba się zainteresował tą sytuacją, bo przekrzywił dość po psiemu głowę. – Yir, to Paketenshika. Widziałeś go wcześniej, nie? Teraz chciał się z tobą poznać. – Zwróciła się do rudzielca. – Paki, poznaj właśnie Yira. Znalazł naszą pośmiertelną watahę podczas podróży i postanowił zostać. – Teraz odwróciła się, żeby odejść. – No dobra, panowie, poznajcie się, a ja się idę zabawić.
I zostali sami. Rozmawiali, trochę razem wypili, spacerowali po okolicy. W sumie czas spędzony razem był całkiem przyjemny, nie byli jakoś skrępowani swoją obecnością i faktem, że w ogóle się nie znali. I być może to była wina alkoholu, ale Paki czuł, że basior z oczami zasłoniętymi czarną grzywką dość często spogląda na niego z pewnym małym uśmieszkiem na ustach. Nie miał na to żadnych dowodów oprócz swojego szóstego zmysłu, ale szczerze, zbyt często ten szósty zmysł działał, żeby teraz mu nie ufał.
Nie przeszkadzało mu to. Nawet poczuł pewnego rodzaju zadowolenie, że ktoś na niego tak spogląda. I że był to akurat basior.
A przynajmniej podobało mu się to, całe to spotkanie, dopóki w pewnym momencie częściowo pijany Yir nie potknął się o gałąź, wpadając przez to na Paketenshikę. Zanim podnieśli się na nogi i od siebie odsunęli, pod dwoma wilkami ziemia otworzyła się jak paszcza ryby i wchłonęła ich do środka.
Widząca to Talaza omal nie dostała zawału.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz