To był świat, który Pakiemu zakotwiczył się głęboko w sercu. To był świat, do którego tęsknił. Jednak na razie miał misję do wykonania i raczej nie miał co marzyć o powrocie do Watahy Srebrnego Chabra.
Pewnie gdyby wiedział do jakiej watahy Kalma go wysłała, nie byłby taki zdołowany. Niestety takie rzeczy muszą pozostać tajemnicami aż do ostatniego momentu, by z jak największą siłą zwaliły się na głowy wilków.
Ruszył z tą samą pewnością siebie, która wcześniej poprowadziła go przez fenkową pustynię jakkolwiek żywego. Tym razem nie dostał żadnego prowiantu, ale przecież był na zielonych terenach, które tak bardzo przypominały dom! Poradzi sobie i nie zagłoduje choćby przez dzień, to wiedział na pewno. Tak naprawdę już teraz słyszał małe żyjątka typu wiewiórka lub mysz, na które spokojnie mógł zapolować w razie, gdyby sarna stała się za dużym wyzwaniem. Trzeba przyznać, radość wypełniała go od środka niczym woda jakiekolwiek naczynie, wylewając się po trochu na zewnątrz i podlewając świat dookoła. Różowe okulary samoistnie spadły na oczy basiora.
Podczas swojej podróży udało mu się złapać samemu dzika, co było raczej niemałym osiągnięciem dla samotnie podróżującego wilka. Pochylał się teraz nad jego truchłem, przyglądając się symbolom, jakie pokrywały jego grubą i sztywną szczecinę. Jakim cudem nie zauważył ich podczas polowania? Czyżby ta dzika świnia padła ofiarą jakiegoś rytuału, z którego zdołała uciec? Nie mógł, a może też i nie chciał sprawdzać.
– Jedzenia nie wolno marnować… – mruknął sam do siebie, po czym wbił ostre zęby w owłosioną skórę. W smaku nie było żadnej różnicy, co obecnie stanowiło najważniejszą sprawę.
Gdzieś między drzewami rozległy się kroki, zbyt pewne siebie, a jednocześnie delikatne, by właściciel mógł stanowić zagrożenie. Prawdopodobnie był to inny wilk, być może członek watahy, którą Paketenshika miał odwiedzić. Chyba nie obrazi się o jednego dzika mniej…
– No proszę, myślałam, że tego dzika nie idzie upolować. Od trzech dni za nim ganiam.
Głos był tak nieprzyjemnie znajomy, że po grzbiecie rudzielca przebiegły ciarki. Podniósł oczy znad posiłku.
Przed nim stała dokładnie ta wadera, z którą utożsamiał usłyszany głos. Biała sierść z barwnymi odmianami. Długie blond włosy. Na głowie założony wianek z kwitnących w tym okresie kwiatów. Uśmiechała się do niego, w jej niebieskich oczach mieniły się radość i rozbawienie. Nie była wcale zaskoczona faktem, że przed nią stał dobrze znany, rudy wilk o potrójnym ogonie, którego tu być nie powinno.
– Cześć, Paki. Jak tam sytuacja w świecie żywych? Jak tam Szkiełko? I w ogóle opowiadaj, jak zginąłeś, każdy tu ma własną historię. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Basior poczuł napływające, słone łzy.
– Talaza… – wyszeptał. Głos zdążył mu się złamać przy tym pojedynczym, niby niewiele znaczącym wyrazie. To było tylko imię. Imię wadery, która przed nim stała.
Biała kiwnęła głową, jej ogon kiwał się na boki na widok przyjaciela.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz