wtorek, 2 stycznia 2018

Od Wrotycza CD Kurahy

Kuraha znów zaczynał robić coś dziwnego. Zmarszczyłem brwi, cały czas mając na uwadze wszystkie jego ruchy, lecz miarka przebrała się, gdy zaczął bawić się w telekinezę, co zresztą spotkało się z aprobatą mojej siostry. Wszyscy jak zaczarowani przejęli się białymi paprochami spadającymi z drzewa, nikt natomiast nie pomyślał o tym, że moce naszego... kolegi... mogą być  na przykład... no, niech pomyślę. Chociażby niebezpieczne. Strzeżonego Pan Bóg strzeże, jak to mówi pewne mądre przysłowie. Aby więc upewnić się, że najukochańszej tutaj osobie nic nie grozi, wcisnąłem się ponownie między nią a potencjalne zagrożenie, w duchu oczywiście odetchnąwszy z ulgą. Nikt chyba nawet nie zauważył moich manewrów, nawet Kuraha wydawał się spokojny i zrelaksowany. Jak mógł? Przekrzywiłem głowę, uważnie badając każdą możliwość. Spokojny... za spokojny.
- Braciszku! - usłyszałem miły głos Palette - chodź się z nami bawić!
- Już idę - odpowiedziałem rozważnie, postanawiając mimo wszystko mieć na oku brązowego basiorka. Był od nas starszy. Nie znałem jego rodziców. Nie wiadomo, jakimi mocami jeszcze dysponuje. Ten typ wydawał mi się coraz bardziej podejrzany.
Tymczasem jednak potruchtałem za siostrą, która obok kręciła się w kółko wśród naszych przyjaciół, wirujących śnieżków i Kurahy.
Przyłączyłem się do zabawy, choć niechętnie. W sumie, z przyjemnością porobiłbym coś innego... cały czas ciągnęło mnie do wsi. Tęsknie spojrzałem w stronę, w której powinna się znajdować. Choć zasłaniały ją leśne drzewa, wciąż czułem ten cudowny smak kurki, którą przed godziną z taką determinacją upolowałem.
- Hej, posłuchajcie - usiadłem na ziemi - chcecie porobić coś ciekawszego niż bieganie w kółko?
- Dobra, powiedz - pierwszy zatrzymał się Zawilec. I tak był dosyć powolny, mój pomysł chyba więc przypadł mu do gustu. Uśmiechnąłem się szeroko, przebiegle i trochę tajemniczo. To będzie dopiero zabawa.
- Wiecie, gdzie leży WSJ? - zapytałem. Większość pokręciła głową. Wreszcie Kama powiedziała:
- Chyba gdzieś na zachodzie?
- A ja wiem, gdzie to jest - dumnie wyprężyłem pierś.
- Chcesz tam iść? - zapytała z przestrachem Palette.
- A więc kto idzie ze mną? - zapytałem prędko, wstając ze swojego miejsca. Zawilec podniósł łapę i zaczął podskakiwać z radością, na jego pyszczku jednak nie sposób było odnaleźć jakichkolwiek konkretnych emocji. Dziwne dziecko.
Kiwnąłem głową, wskazując białemu króliczkowi kierunek, w którym zamierzałem iść i posłałem mu porozumiewawczy uśmiech.
- Dziewczyny, idziecie? - odwróciłem jeszcze głowę do reszty, gdy Zawilec zrównał ze mną kroku.
- No nie wiem - zastanowiła się Kama - chyba nie powinniśmy. Tam może być niebezpiecznie.
- Eeee tam - umniejszając problemowi demonstracyjnie machnąłem łapą - widzieliście te obce bachory? One się nie bały.
Kama i Palette popatrzyły po sobie. W tym momencie jednak wtrącił się Kuraha.
- Myślę, że to naprawdę może być niebezpieczne. Wilki tam nie znają nas, albo, co gorsza, wiedzą że jesteśmy z Watahy Srebrnego Chabra.
- Chodźcie, przekonamy się o tym - nie zważając na jego słowa, ruszyłem truchtem przed siebie.
- Naprawdę, myślę, że to zły po... - usłyszałem jeszcze tylko to zdanie, bo puściłem się pędem przez łąkę. Zawilec zaraz za mną. Po kilkudziesięciu następnych metrach, gdy już straciłem wilka z pola widzenia, obejrzałem się za siebie, by sprawdzić, czy ktoś jeszcze zdecydował się do nas przyłączyć, czy też obie waderki zostały w towarzystwie tego mądrali.
Kama. Była kilkanaście metrów za nami. Gdy nas dogoniła, uśmiechnąłem się, chociaż strasznie żałowałem, że Palette nie dołączyła do naszej grupki.
- No proszę, znowu w starej ekipie. Wiedziałem, że mogę na was polegać. Zobaczycie, że nic nam się nie stanie, a ile nowych doświadczeń tam na nas czeka!
- Jeśli tak mówisz - wzruszyła ramionami Kama, po czym zaśmiała się lekko - wolałam nie zostawiać brata. Wiem, że świetnie byście się sobą zaopiekowali, ale mimo wszystko dwa szczenięta w obcej watasze, to ciut za mało.
- Nawet trzy szczenięta - usłyszeliśmy głos z tyłu. Obejrzałem się za siebie, kładąc uszy i zniżając głowę z cichym westchnieniem.
- Co znowu? - zapytałem - idziecie z nami, czy nie?
- Lepiej trzymajmy się razem - zakończył Kuraha, gdy razem z moją siostrą spacerem zbliżyli się do nas.
Dosyć szybko znaleźliśmy się u celu. Z początku nie uważałem tego miejsca za powalająco ciekawe, zupełnie podobne do naszych terenów. Gdy jednak zapuszczaliśmy się wgłąb WSJ, poczułem nieznajomy zapach. Moi towarzysze zdaje się, również.
- Czujecie to? - zapytała nagle Palette, zatrzymując się. Pokiwaliśmy głową. Nie zdążyliśmy nawet wymienić zdań na ten temat, gdyż zza drzew dotarły do nas kroki niewielkich łap. To dwa szczenięta, pewnie należące do tamtej watahy. Przylgnąłem do ziemi. W ślad za mną poszli pozostali. Gdy małe wilki zbliżyły się do nas, niespodziewanie wyskoczyłem ze swej mało wyszukanej kryjówki w śniegu.
- Ha! - zakrzyknąłem bojowo - a wy to kto? I, przede wszystkim, co robicie na terenach, które właśnie zajęliśmy?
Jeden z wilków gwałtownie się cofnął, a w jego oczach pojawił się strach. Drugi przełknął ślinę i nerwowo zmarszczył brwi, zauważając jednocześnie Palette, Kurahę, Zawilca i Kamę, którzy ponieśli głowy i patrzyli na nas z wyczekiwaniem.
- Co to za szakal? - zapytał bardziej odważny szczeniak.
- Szakal? - skoczyłem w jego stronę, trochę na serio, trochę dla zabawy chcąc go przestraszyć. Odskoczył do tyłu i zawarczał:
- Odejdźcie stąd, to nasze ziemie!
- Słyszycie? - zapytałem głośno - panoszą się na naszym terytorium! Zawilec, słyszałeś to?
Mały biały przytaknął energicznie, fuknąwszy groźnie. Pozostali milczeli, nada wbijając wzrok w niepokojącą scenę. Tymczasem nie tracąc czasu, kłapnąłem zębami i schwyciłem przeciwnika za ucho. Zapiszczał i wyrwał się, trochę uszkadzając małżowinę. Skoczyłem ku niemu bojowo, na co odpowiedział, również kłapnąwszy szczęką tuż przed moim nosem.
Nie minęła dłuższa chwila, a rozpętała się prawdziwa walka, do której przyłączył się kompan mojego wroga, najwyraźniej wierny mi Zawuś, oraz jego siostra, prawdopodobnie zatroskana o brata bardziej niż o wynik walki.
Nie trwało to dosyć długo, szybko zagoniliśmy przeciwników w pobliskie krzaki jałowca, skąd czym prędzej uciekli.
Dyszałem jeszcze przez chwilę, ale energia aż rozpierała mnie od wewnątrz. Taka udana walka to zawsze radość.
- Co wy robicie? - warknął Kuraha, wychodząc nam na przeciw.
- O co ci znowu chodzi? - odrzekłem stanowczo - walczymy o terytorium, które zajęli. Na długo to zapamiętają - odwróciłem głowę chcąc upewnić się, czy pobici nie pojawili się znów na horyzoncie.
- Nie wywierajcie konfliktów - wilk stuknął mnie w łopatkę i patrząc mi w oczy, dodał - to twoja sprawa, wszczynasz bójki!
- Co mnie pykasz, co mnie pykasz! - odsłoniłem kły - może sam wolisz się bić?
- Ja tego nie powiedziałem - zaznaczył oburzony Kuraha.
- Jeśli chcesz, nie ma problemu - rzuciłem się na niego, tłukąc łapami na wszystkie strony. Trochę się pogryźliśmy, może nie było to nic groźnego, ale wygrana w tym pojedynku przyniosła mi niemałą satysfakcję. Koniec końców przygniotłem wilka do ziemi, zapierając się wszystkimi czterema łapami i przez chwilę skutecznie uniemożliwiając mu wstanie. Trening nie poszedł na marne.

< Kama? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz