Powoli uchyliłam powieki i przeciągle ziewnęłam. Zaraz chwila, coś tu nie pasuje... Rozejrzałam się wokoło. Nigdzie nie było Kamy! Gwałtownie wstałam i rzuciłam się pędem w stronę wyjścia.
- Kama! - wołałam - Kamaaaa!
Biegałam tam i z powrotem, jednak wciąż nie mogłam odnaleźć córki. Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. Postanowiłam więc, nie szukać jej tu w pobliżu, lecz gdzieś dalej. Popędziłam przed siebie czujnie rozglądając się dookoła. Z zawrotną prędkością mijałam krzewy, drzewa i inne rośliny. Nie znalazłam jej. Mimo tego nie poddawałam się i wciąż biegłam.
- Kamaaa! - wołałam głośno
Po kilkunastu minutach zrezygnowana przystanęłam. W końcu doszłam do wniosku, że Kama powinna być gdzieś w pobliżu miejsca, gdzie spałyśmy, ponieważ na swoich jeszcze słabych i krótkich łapkach nie mogłaby za daleko odejść. Chyba że... ktoś ją zabrał. Otrząsnęłam się z tej niemiłej myśli i znowu biegiem ruszyłam tam, gdzie wedle mych przypuszczeń powinna być waderka.
Gdy już dotarłam na miejsce, to od razu w oczy rzuciła mi się mała dziura w pniu drzewa, której wcześniej nie zauważyłam. Zajrzałam do środka i ujrzałam siedzącą tam Kamę, która wpatrywała się we mnie rozczarowanym spojrzeniem, zupełnie jakby chciała powiedzieć: "Czemu musiałaś znaleźć mnie tak szybko? Przecież tak dobrze się bawiłam!"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz