Brnąłem po szyję w śniegu, w dziwnej parodii biegu. I pomyśleć, że gdyby nie Shino, spałbym smacznie jeszcze przez następne parę godzin... Niestety lis obudził mnie jeszcze przed wschodem słońca i mimo mojej niechęci, zmusił do biegania. Radził sobie oczywiście o niebo lepiej, jak to lis, ale starałem się ze wszystkich sił dotrzymać mu kroku. Muszę przyznać, że szło mi nieźle, póki śnieg był płytki. Później niewinne ćwiczenie przeistoczyło się w paskudne tortury, a a Shino zdawał się nie zważać na moje cierpiętnicze jęki i narzekania. Przez moment wydawało mi się nawet, że nieznacznie przyspieszył.
W końcu straciłem go z oczu. Zatrzymałem się, westchnąłem zrezygnowany i rozejrzałem się dookoła. Na śniegu wokół nie było żadnych śladów, zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu. Zacząłem węszyć. Z marnym skutkiem, ale nie liczyłem na powodzenie. Mój zmysł węchu był tak słaby, że ciężko było czasem stwierdzić czy w ogóle istniał. Po chwili jednak, poczułem znajomą woń bzu. Była jak mieszanina pomarańczowego, zielonego i fioletowego. Szybko skojarzyłem ten zapach z magią Shino i podążyłem jego śladem.
Zanim zobaczyłem samego lisa, zauważyłem sunącą powoli w moim kierunku, niebieską mgłę. Skoczyłem w jej stronę, a gdy moje łapy dotknęły już ziemi, zamiast mgły otaczał mnie błękitny ogień. Zrobiłem jeszcze parę kroków, z radością obserwując jak płomienie się rozstępują.
- Nienawidzę, gdy to robisz - stwierdził nagle Shino, zeskakując z pobliskiego drzewa.
- Nic na to nie poradzę - uśmiechnąłem się przepraszająco, wbrew pozorom nie lubiłem go denerwować.
- To już chyba koniec na dziś. Widzimy się jutro, Kuro.
Przytaknąłem z nieukrywanym zadowoleniem, ale nie ruszyłem się z miejsca. Chciałem nacieszyć się pięknym zapachem bzu. Nie było mi jednak dane długo rozkoszować się to wonią, bo lis zniknął, gdy tylko odwróciłem głowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz