Miałem spotkać się z Shino z samego rana, w miejscu, które wcześniej wybrał. Środek lasu, no po prostu marzenie.
Gdy znalazłem się już pod charakterystycznie złamanym wpół drzewem, nie zastałem nikogo. Obróciłem się niepewnie. Lis nigdy się nie spóźniał! Już miałem zacząć się martwić, gdy na mój pysk spadła spora ilość śniegu. Spojrzałem w górę. Na gałęzi siedział Shino, we własnej osobie. Nawet nic nie powiedział, tylko skoczył na kolejny konar, potem na kolejny. Coraz bardziej się oddalał, więc nie zostało mi nic innego jak biec za nim.
Przez chwilę biegłem prosto, omijając jedynie drzewa. Gdy lis nagle skoczył w bok, próbowałem skręcić, ale zakończyło się to nieprzyjemnym upadkiem i spotkaniem trzeciego stopnia z pobliskim drzewem. W moim życiu było ich zdecydowanie za dużo, co robiło się już nieco podejrzane.
Co gorsza, Shino ani myślał czekać na mnie. Pozbierałem się więc jak najszybciej i ruszyłem w pogoń. Powtarzałem ten schemat jeszcze parę razy, a takie zmiany tempa sprawiły, że zmęczyłem się jeszcze bardziej niż poprzedniego dnia.
Gdy znalazłem się na otwartej przestrzeni, ledwo już przebierałem łapami. Dałem sobie chwilę na złapanie oddechu, a kiedy spojrzałem za siebie, licząc, że zobaczę na najbliższym drzewie Shino - jego już nie było. Rozważanie jego metod wychowawczych postanowiłem jednak zostawić na później i zająć się odpoczywaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz