Od kilku dni zawzięcie trenowałam w granicach zdrowego rozsądku ale cały czas miałam niemałe problemy z moimi włosami i ogonami. Chociaż te pierwsze wiązałam by nie przeszkadzały, to nie wiedziałam jak wybrnąć z ogonami. Nie pytałam się o to rodziców, nie chciałam, żeby interweniowali jak zawsze mogłam zrobić to po swojemu. Zasadnicze pytanie: tylko jak?
Chwilę zamyślenia przerwało mi bliskie zderzenie z leżącym konarem, z trudem wyhamowałam przed niezbyt miłym zderzeniem. Odzyskując dech w piersiach, wpadł mi do głowy pomysł, żeby jakoś związać wszystkie ogonki ale wybiłam to sobie niemal od razu. Samokontrola, przecież dam radę trzymać sama razem je. Co z tego, że było to strasznie denerwujące, cierpliwość też mogę przecież ćwiczyć. Tak trzymane ogonki musiały dać się swoiście oswoić, dlatego wszystko małymi kroczkami. Kiedy w miarę przywykłam przy podstawowych czynnościach, mogłam jakoś zabrać się za powrót do trenowania. Chwilę próby dźwignięcia cięższej leżącej gałęzi przerwało mi niespodziewane pojawienie się zająca niedaleko, próbował się schować. To oznaczało, że ktoś polował na niego. Postanowiłam pomóc przy tym zadaniu. Radośnie rzuciłam się w kierunku stworzenia starając się w miarę wdzięcznie omijać przeszkody. Zauważył mnie i ruszył swoim biegiem w przeciwną stronę. Niestety, nie zauważyłam wręcz ukrytego korzenia, potknęłam się o niego i zaliczyłam dosyć spektakularny upadek na mech. Zbierając się z cichym jękiem do pionu, w oddali usłyszałam jak ktoś złapał zająca. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Okazyjny uczynek spełniony- podsumowałam i wróciłam do tych prób z gałęzią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz