Minęły kolejne smutne dni, przepełnione oczekiwaniem na coś bliżej nieokreślonego. Byłem jednak już prawie pewny, że przeżyję tą chorobę. Czułem się wyraźnie lepiej, niż jeszcze parę dni temu. Bardziej martwiła mnie sytuacja innych. Zastanawiałem się również, co robi Kanaa, sama z jednym z naszych dzieci. Przede wszystkim właśnie o moją rodzinę się troskałem. Zawilec nadal wyglądał i funkcjonował źle, miałem tylko cichą nadzieję, że chociaż moją córeczkę ominie to straszne przeżycie.
Bałem się również, że umrze Jaskier. Był chyba moim najlepszym przyjacielem, znałem go od pierwszych dni życia i traktowałem zawsze trochę jak brata. Teraz widziałem, w jakim stanie przybył do "szpitala". Było z nim źle, widziałem to, napatrzyłem się już na wielu chorych i przeżyłem to sam. Biedak, odszedłby tak młodo, zostawiając po sobie trzy cierpiące, bliskie osoby. W zasadzie cztery. Odkąd zachorował, całymi dniami przesiadywał przy nim Mundurek, który dopiero teraz postanowił zbagatelizować ostrzeżenie Toph, jakoby nie było wiadomo, czy tylko wilki są narażone na tego wirusa.
- Jaskier? - któregoś ranka podszedłem do basiora leżącego pod ścianą jaskini. Zaniepokoiło mnie, że już od dłuższego czasu leżał w bezruchu. Mundus siedział obok niego, przysypiając oparty o ścianę.
- Tak? - szybko podniósł głowę, dając do zrozumienia, że cały czas jest przytomny.
- Jak się czujesz?
- Dobrze - odpowiedział, lekko się uśmiechnąwszy.
- Ach tak - odrzekłem, nie bardzo wiedząc, co mogę jeszcze dodać.
- Dziękuję, że w ogóle pytasz - westchnął wilk, ponownie kładąc się na boku.
- Daruj mu, całą noc nie spał - wtrącił błękitny ptak, na chwilę otwierając oczy.
- To ten... - podrapałem się za uchem - to ja nie przeszkadzam.
Wróciłem na swoje miejsce i usiadłem na nim z obojętną miną. W sumie w tej jaskini było strasznie nudno.
- Oleandrze - usłyszałem Toph, która właśnie podeszła do mnie - lepiej idź już stąd, będziesz tylko przeszkadzać chorym - powiedziała, zrobiła to jednak z lekkim zadowoleniem w głosie - chyba pamiętasz, jak ty byłeś chory i nie chciałeś, by ktokolwiek ci przeszkadzał.
- Byłem chory? - szerzej otworzyłem oczy. Nie powiem, perspektywa wyjścia na zewnątrz byłaby piękna.
- Tak, wszystko z tobą w porządku. Wracaj do domu. Niedługo zagoją się ostatnie rany, nawet ta okropna na twoim boku - wskazała łapą na obiekt, który w czasie choroby dręczył mnie najbardziej - i śladu po wirusie nie pozostanie.
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz