A gdyby tak na chwilę pozostawić za sobą ostrożność? Co by się stało?
Wolał tłumaczyć to sobie koniecznością. Ale jaką? On szedł za nią, to prawda, ale jej samej nic przecież nie zmuszało. Za czym wciąż goniła, czego chciała, nie znając praktycznie niczego poza domem?
- Pójdziemy - powiedział w końcu - poznasz świat. Jeśli obiecasz, że później dasz się tu przyprowadzić z powrotem.
- Właśnie tak zrobimy - zaśmiała się, jak zwykle, zdawać by się mogło, bez wyjątkowej potrzeby.
Dzień dopiero rozkwitał, zamieniając chłodny poranek na delikatne ciepło słońca. Wyszli, niewiele mówiąc rodzinie i znajomym, jedno studząc entuzjazm, jedno z nadzieją, że podróż nie będzie długa. Wszystko przebiegało w tak spokojnej atmosferze, że nawet Wrona zachowywała pełne opanowanie, jakby mieli wrócić jutro, lada dzień.
Obserwowała wszystko z niewinną uwagą, jak ciekawe świata szczenię, którym do niedawna, a być może w głębi duszy wciąż jeszcze była. W końcu obce zapachy i nieznane widoki powiadomiły ją, że byli już dosyć daleko poza granicą, w Watasze Szarych Jabłoni.
Podobno było tam tak wiele wilków, które żyły w sposób tak niezorganizowany i w ogóle, okropny, że trudno było przemierzyć całe ich terytorium, nie zostając napadniętym przynajmniej przez jedną grupę rzezimieszków. Hmmm...
- Hej, przyjaciele! - czyjś głos dopadł ich z boku. Wilczyca drgnęła niespokojnie, niepewnie zerkając na swojego towarzysza. Ten nie patrząc na nią, zatrzymał się, czekając na kolejny sygnał tajemniczego rozmówcy.
- Hej, hej, podróżnicy - za pierwszym podążył inny głos - jacy ładni, mamy dziś szczęście - zza krzewów wysunął się niewysoki i raczej szczupły basior. Nie minęło pięć sekund, gdy dołączył do niego trzeci.
- Z czym idzie w parze to szczęście? - z tymi słowy Mundus nieznacznym ruchem skinął uspokajająco w stronę wadery. Wydawało się, że zaczęła lekko, acz regularnie drżeć.
- Na początek oddawaj to drogie coś zawiązane pod szyją, krasnalu - jeden z wilków zaczął skradać się w ich stronę - potem zajmiemy się dziewczyną.
Oboje musieli przecież wiedzieć, że w starciu z trójką agresywnych basiorów nie mają żadnych szans na wygraną. Co więc robić, teraz, gdy stali z nimi oko w oko?
- Hej, przyjaciele! - czyjś głos dopadł ich z boku. Wilczyca drgnęła niespokojnie, niepewnie zerkając na swojego towarzysza. Ten nie patrząc na nią, zatrzymał się, czekając na kolejny sygnał tajemniczego rozmówcy.
- Hej, hej, podróżnicy - za pierwszym podążył inny głos - jacy ładni, mamy dziś szczęście - zza krzewów wysunął się niewysoki i raczej szczupły basior. Nie minęło pięć sekund, gdy dołączył do niego trzeci.
- Z czym idzie w parze to szczęście? - z tymi słowy Mundus nieznacznym ruchem skinął uspokajająco w stronę wadery. Wydawało się, że zaczęła lekko, acz regularnie drżeć.
- Na początek oddawaj to drogie coś zawiązane pod szyją, krasnalu - jeden z wilków zaczął skradać się w ich stronę - potem zajmiemy się dziewczyną.
Oboje musieli przecież wiedzieć, że w starciu z trójką agresywnych basiorów nie mają żadnych szans na wygraną. Co więc robić, teraz, gdy stali z nimi oko w oko?
Czując na sobie szukający pomocy wzrok i podświadomie licząc każdą upływającą sekundę, szary ptak krok po kroku analizował sytuację.
- Wrona - szepnął - dasz radę wepchnąć go do lasu i zgubić? - głową skinął na najchudszego. Cała wymiana zdań wydawała się trwać zaledwie sekundę czy dwie.
- Może się udać?
- Nie wiem.
- Teraz?
- Teraz.
Zgrali się doskonale. Wilczyca bez namysłu, z impetem i jakiegoś rodzaju okrzykiem rzuciła się naprzód, wpadając na przeciwnika, który odskoczył zszokowany. Sięgając zębami jego skóry, szarpnęła ją z całej siły, chcąc zwalić go z nóg, co nie udało się, mimo jego nietęgiej postury. Później więc biegła już tylko przed siebie, wyciskając z cienkich nóg całą swoją siłę. Chcąc przegonić niewidzialne przekonanie o przybliżającej się z każdym krokiem opresji, zmusiła się do nieporównywalnego, z żadnym poczynionym w życiu, wysiłku. Każde smagnięcie suchej gałązki, każdy świst, szelest, trzaśnięcie, nawet silniejszy podmuch wiatru doprowadzały ją do paniki.
Być może dlatego właśnie biegła o wiele dłużej, niż było to konieczne. Gdy wreszcie zupełnie wyczerpana opadła z sił i tłumiąc lęk obejrzała się za siebie, była sama. Przez chwilę nasłuchiwała kroków lub szumu skrzydeł.
Zupełnie sama.
Usiadła, czując nieprzyjemne gorąco, rozchodzące się od łap, w górę, aż do uszu. Jej myśli w kółko krążyły tylko jednym szlakiem. Powinna zostać w miejscu, iść dalej, schować się, czy wrócić? Ostatni pomysł wydawał się o tyle kuszący, co głupi. Czekać? A jeśli jeszcze ją dogonią? Nie, basior musiał po prostu zrezygnować... a jeśli da się mu jeszcze trochę czasu? Gdzie jest teraz Mundus? Uciekł im także, czy musiał walczyć? A jeśli już nie wróci...?
Nie, wydarzenia nie mogły tak się potoczyć. Ich piękny świat nie był przecież tak zły.
- Wrona - szepnął - dasz radę wepchnąć go do lasu i zgubić? - głową skinął na najchudszego. Cała wymiana zdań wydawała się trwać zaledwie sekundę czy dwie.
- Może się udać?
- Nie wiem.
- Teraz?
- Teraz.
Zgrali się doskonale. Wilczyca bez namysłu, z impetem i jakiegoś rodzaju okrzykiem rzuciła się naprzód, wpadając na przeciwnika, który odskoczył zszokowany. Sięgając zębami jego skóry, szarpnęła ją z całej siły, chcąc zwalić go z nóg, co nie udało się, mimo jego nietęgiej postury. Później więc biegła już tylko przed siebie, wyciskając z cienkich nóg całą swoją siłę. Chcąc przegonić niewidzialne przekonanie o przybliżającej się z każdym krokiem opresji, zmusiła się do nieporównywalnego, z żadnym poczynionym w życiu, wysiłku. Każde smagnięcie suchej gałązki, każdy świst, szelest, trzaśnięcie, nawet silniejszy podmuch wiatru doprowadzały ją do paniki.
Być może dlatego właśnie biegła o wiele dłużej, niż było to konieczne. Gdy wreszcie zupełnie wyczerpana opadła z sił i tłumiąc lęk obejrzała się za siebie, była sama. Przez chwilę nasłuchiwała kroków lub szumu skrzydeł.
Zupełnie sama.
Usiadła, czując nieprzyjemne gorąco, rozchodzące się od łap, w górę, aż do uszu. Jej myśli w kółko krążyły tylko jednym szlakiem. Powinna zostać w miejscu, iść dalej, schować się, czy wrócić? Ostatni pomysł wydawał się o tyle kuszący, co głupi. Czekać? A jeśli jeszcze ją dogonią? Nie, basior musiał po prostu zrezygnować... a jeśli da się mu jeszcze trochę czasu? Gdzie jest teraz Mundus? Uciekł im także, czy musiał walczyć? A jeśli już nie wróci...?
Nie, wydarzenia nie mogły tak się potoczyć. Ich piękny świat nie był przecież tak zły.
W końcu podjęła najbardziej sensowną, jej zdaniem, decyzję. Postanowiła więc iść dalej, w nadziei na znalezienie bezpiecznego miejsca, w którym mogłaby zatrzymać się i poczekać na towarzysza.
Szła tak przez dosyć długi czas, krok za krokiem, najpierw czujnie, uważnie, potem coraz bardziej odruchowo, bezmyślnie, walcząc z rosnącym zmęczeniem. Minuty same odliczały się rytmem jej kroków.
A jednak świat rzeczywiście nie dał się poznać jako aż tak zły. Nie zatrzymując się bowiem jeszcze na noc, czy nawet na krótką chwilę wytchnienia, wciąż w stanie podstawowym tej wędrówki, dosłyszała nad sobą szum skrzydeł, tych konkretnych skrzydeł, które zawsze do bólu szczerze zdradzały obecność swojego właściciela, zanim jeszcze ktokolwiek zdążył go dostrzec. Jej serce zaczęło bić mocniej. Szary tak wylądował obok niej i zarzucił na ramiona płaszcz, ze względów praktycznych wcześniej przewieszony przez szyję.
- Jesteś wreszcie - jęknęła, w końcu mając go przed sobą i nie czekając na pozwolenie, czułym gestem przycisnęła swoją skroń do jego, przez chwilę, gdy objął ją skrzydłem, walcząc ze szczenięcą chęcią przepraszającego załkania.
A jednak świat rzeczywiście nie dał się poznać jako aż tak zły. Nie zatrzymując się bowiem jeszcze na noc, czy nawet na krótką chwilę wytchnienia, wciąż w stanie podstawowym tej wędrówki, dosłyszała nad sobą szum skrzydeł, tych konkretnych skrzydeł, które zawsze do bólu szczerze zdradzały obecność swojego właściciela, zanim jeszcze ktokolwiek zdążył go dostrzec. Jej serce zaczęło bić mocniej. Szary tak wylądował obok niej i zarzucił na ramiona płaszcz, ze względów praktycznych wcześniej przewieszony przez szyję.
- Jesteś wreszcie - jęknęła, w końcu mając go przed sobą i nie czekając na pozwolenie, czułym gestem przycisnęła swoją skroń do jego, przez chwilę, gdy objął ją skrzydłem, walcząc ze szczenięcą chęcią przepraszającego załkania.
- Popatrz, było ich trzech - powiedział delikatnie, czując, jak wadera znów zaczyna drżeć - a my wyszliśmy z tego bez szwanku. Nieźle nam idzie radzenie sobie w wielkim świecie - zaraz po ostatnich słowach, usłyszał jej chichot i sam nie mógł powstrzymać się, by nie uśmiechnąć się lekko.
- Pobiłeś tamtych dwóch?
- Nie jestem aż tak głupi, na jakiego czasem wyglądam.
I nagle wszystko znów stało się spokojne.
I nagle wszystko znów stało się spokojne.
Przenocowali gdzieś wśród niskich wzgórz, na łagodnym zboczu, pod wysokimi, lecz mizernymi krzewami bukszpanu, przez którego cienkie gałęzie przedzierało się ostre światło widocznej połowy księżyca. Choć noc była czysta i spokojna, a gwiazdy prawie niewidoczne, coś innego nie pozwalało zasnąć.
Głód. Dopiero po dniu wędrówki dał się we znaki. Mundus odczuwał go niemal podwójnie, przez cały czas nie mogąc pozbyć się myśli, że zgadzając się na tę podróż, wziął na siebie odpowiedzialność za tę dziewczynę. Obiecał sobie, że jutro znajdzie coś dla niej. Znajdzie, upoluje lub zabierze wilkom, wszystko jedno.
Głód. Dopiero po dniu wędrówki dał się we znaki. Mundus odczuwał go niemal podwójnie, przez cały czas nie mogąc pozbyć się myśli, że zgadzając się na tę podróż, wziął na siebie odpowiedzialność za tę dziewczynę. Obiecał sobie, że jutro znajdzie coś dla niej. Znajdzie, upoluje lub zabierze wilkom, wszystko jedno.
Przy ostatnim usłyszanym w głowie zdaniu, coś w jego sercu zakłuło. Nie potrafiąc powstrzymać duszącego niepokoju, przysunął się trochę bliżej do towarzyszki. Wzrok przez cały czas półświadomie kierował na śpiący las. Ten nie był dla nich bezpieczny. Powinni jak najszybciej opuścić tereny WSJ.
Poddając się ponurym myślom, nie zmrużył oka przez prawie całą noc.
Następnego dnia wstali dosyć wcześnie, zachowując spokój podobny do spokoju dnia poprzedniego i nie decydując się nawet na dłuższą rozmowę. Jedynie wymiana lekkich uśmiechów upewniła ich, że wszystko jest w porządku.
Dzień był chłodny, lecz słoneczny, a oni stąpali po polnej dróżce, wiedzeni tylko pięknem okolicy i własnymi rozmyślaniami. Mogło się wydawać, że wszystkie sprawy były już załatwione. Że byli tak wolni, by móc po prostu iść i zapomnieć o wszystkim na przynajmniej kilka miesięcy. Wrona właśnie to czuła. Szła raźnie i szybko, jakby próbując jak najszybciej dogonić to, co czekało na nią w nowym, piękniejszym świecie.
Popatrzył na nią, nieznacznie marszcząc brwi. Dlaczego zatem jego myśli wracały wciąż tam, do domu? Przecież wszystko, co ma, jest właśnie tutaj. Tam został tylko Agrest, który doskonale poradzi sobie sam, a w razie potrzeby, poprosi o pomoc brata.
Popatrzył pod nogi. Szli już po dwóch śladach ścieżki, co obwieszczało światu, że droga bywa uczęszczana przez ludzi. To z kolei znaczyło, że znaleźli się na samym krańcu północnych terytoriów WSJ, lub, co zdawało się jeszcze bardziej prawdopodobne biorąc pod uwagę, jak wielka, niezalesiona przestrzeń otworzyła się nagle przed nimi, w ogóle je opuścili.
Tu czekała na nich, tym razem przyjemna niespodzianka. Kilka kruków i jakiś większy drapieżny ptak krążyły nad leżącymi pośrodku niczego zwłokami sarny. Miała nie więcej, niż dwa czy trzy dni, a spore ochłodzenie pozwoliło przetrwać jej ten czas w świetnym stanie.
Po wczesnym obiedzie, wrócili na trasę. Kilometr za kilometrem, poranek przerodził się w południe, a upływające powoli godziny sprawiały, że dzień zdawał się nie mieć końca. Słońce nawet nie chyliło się jeszcze ku horyzontowi, gdy daleko za sobą usłyszeli terkot starego silnika, toczącej się po koleinach terenówki. Przyspieszyli kroku, by, zanim ktokolwiek ich zauważył, ukryć się poza zasięgiem ludzkiego wzroku, w rosnących nieco poniżej ścieżki zaroślach.
- Chodź - powiedział nagle - będzie szybciej.
- Co chcesz zrobić?
- Ma otwartą przyczepkę. Wsiadaj szybko. Gdyby zobaczył któreś z nas, uciekniemy zanim zatrzyma się i wysiądzie z samochodu.
Maszyna jechała na tyle wolno, że wskoczenie do niej od tyłu nie stanowiło dużego problemu. Potem ich podwózka toczyła się już spokojnie po piaskowej dróżce, co chwilę podskakując na walających się na niej kamieniach i zbierających deszczówkę dołkach. Znów siedzieli obok siebie bez słowa, patrząc na znikające w oddali, ostatnie znajome ziemie. Jak długo zająłby teraz powrót do domu?
Wadera dosyć długo powstrzymywała się przed rzuceniem przyjacielowi dłuższego spojrzenia. Gdy w końcu się na nie zdecydowała, dostrzegła najpierw pustkę, potem kryjący się za nią żal. Westchnęła z irytacją. Nie rozumiała i nie chciała rozumieć ich przyczyny.
Gdy słońce gdzieś po lewej stronie zaczęło chylić się ku zachodowi, znów otoczył ich las, a samochód wyjechał na asfaltową, równą drogę. Wrona wyciągnęła się na podłodze przyczepki i położyła głowę na łapach, śledząc wzrokiem przesuwające się teraz bardzo szybko po obu stronach drzewa. Niebo, wcześniej czyste, zaczęły zasłaniać deszczowe chmury, więc przedzierające się przez gałęzie promienie nie raziły już w oczy.
Pod wieczór znaleźli się w głębi zupełnie ludzkich terenów. Małe domy porozrzucane były wokół drogi i ogrodzone ciasno płotkami, przez których szczeble przedzierały się najróżniejsze rośliny.
- Wysiadamy - z zadumy wyrwały ją słowa ptaka. Samochód zwalniał przez chwilę, by w końcu zatrzymać się przed jedną z bram, a oni znikli niezauważeni, w świecie spowitym mrokiem, w świecie setek ostrych, ludzkich świateł.
Gdy jej łapy dotknęły ulicy, odetchnęła głęboko tym nowym powietrzem. Wszystko było tak wielkie i oszałamiające, że przez całe jej ciało przebiegł mocny dreszcz. Zewsząd dochodziło szczekanie psów i tłumione murami, ludzkie głosy. W pobliżu przejechało jeszcze kilka samochodów, płoszących cienie z malowanych na żółto i biało ścian.
- Chodźmy, zanim nas zauważą. Może być niebezpiecznie.
Bezmyślnie podążyła za jego głosem, łapczywie ogarniając wzrokiem wszystko, co zapadająca ciemność pozwoliła wyraźnie jej dostrzec.
- Gdzie idziemy?
Bez słowa skinął głową na widniejące w oddali, czarne kontury lasu.
Pokiwała głową, drepcząc przed siebie. Po chwili ludzkie światła ze wsi ponownie schowały się za drzewami, a ona poczuła się prawie jak w domu. Ciemność znacznie utrudniała przedzieranie się przez leżące na ziemi, uschnięte gałęzie, nieliczne, przerośnięte kępy traw i zarośla. Rezygnując z bezsensownego wysiłku, postanowili zatrzymać się na niewielkiej polanie, by następnego dnia wyruszyć w dalszą drogę. Wybrali miejsce jak najdokładniej osłonięte i odległe od wszystkiego, co ludzkie, a jednak widma zapachów i głosów oraz delikatna, pomarańczowa łuna niosły się jeszcze daleko wgłąb nędznych, rzadkich zagajników.
- Przytul mnie - szepnęła, wpychając się pod jego skrzydło - czy to dobre, że jesteśmy razem, a tak samotni? Czy nie możemy po prostu żyć tak jak chcemy?
- Ech, Leda, Leda... - westchnął i wstał odsuwając ją delikatnie, po czym nie odwracając się więcej, odszedł na kilkanaście kroków i wpatrzony w tamten, obcy świat, usiadł gdzieś w świetle odległej, pomarańczowej poświaty.
- Ech, Leda, Leda... - westchnął i wstał odsuwając ją delikatnie, po czym nie odwracając się więcej, odszedł na kilkanaście kroków i wpatrzony w tamten, obcy świat, usiadł gdzieś w świetle odległej, pomarańczowej poświaty.
Na swój ulubiony od dzieciństwa sposób, podłożyła łapy pod głowę. Nie było widać gwiazd, ale falujące ponad głową, czarne gałęzie młodych drzew zadziałały równie uspokajająco. Po długim dniu, w końcu nadszedł czas by odwiedzić piękną krainę snów.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz