– Mojej co? - zapytałem odruchowo, nim zdążyłem przemyśleć słowa Mundusa. – Ach, no tak.
– To tobie napiszemy na koszulce.
– Nie chcę wchodzić koledze w kompetencje, - zapewniłem, zerkając na Szkło - ale tym razem ja nie rozumiem.
– Zdecydowanie potrzebujecie koszulek, panowie.
– Jesteś pewien, że to konieczne? Przesłuchanie to raczej ostatnie czego teraz potrzebuje Pallete. – Starszy Śledczy, świeć losie nad jego duszą, próbował poratować mnie w nierównej walce z biurokracją.
– Nie mogę się nie zgodzić. Mogę też zapewnić, że nie wie nic, czego sam bym nie wiedział – dodałem.
– Takie są procedury.
– Możemy przesłuchać Shino, nikt nie wiedział o ojcu więcej niż on, nawet sam ojciec. – Choć rozmawiałem z nim już wcześniej, lis jak zwykle był moją ostatnią deską ratunku.
– Możecie zrobić to po drodze, wcale niezły pomysł.
Mundus opuszczał już jaskinie i jedyne, co mi pozostało to posyłać mu niepochlebne spojrzenia. Los jednak po raz kolejny okazał się dla mnie łaskawy. Tylko dla mnie, pragnę zaznaczyć.
Coś wisiało w powietrzu już od rana. Może było to tylko przeczucie, może widmo zbliżającej się śmierci. Nie wiem, zarobiony jestem. Coś jednak było wyraźnie nie tak, a przekonaliśmy się o tym po zaledwie siedmiu minutach marszu przez las.
– Jestem przekonany, że tym razem stracimy premię – westchnąłem, podchodząc bliżej do leżącego w trawie ciała. – Ciekawe kto go tak zmasakrował.
– Druhu, nie wiem czy pamiętasz, ale to dosłownie nasza praca.
– Ach, no tak. – Powstrzymałem chęć nerwowego prychnięcia. – Znowu to powiedziałem, cholera.
– Ważne, że Mundus nie słyszał. – Starszy śledczy obszedł ciało, bez zbytniego entuzjazmu. Nawet jego nużyły już pojawiające się znikąd zwłoki.
– Jeszcze z trzech takich i chyba sam zacznę mordować na oślep, może przypadkiem trafię na tego, co trzeba. – Szkło rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. – Żartuję, oczywiście, ale wydaje mi się to skuteczniejszym podejściem.
– Trzeba się zabrać do roboty, tym razem całkowicie poważnie.
Nie trafiliśmy do mojej matki ani tego dnia, ani następnego. Trzeciego dnia stałem już nad grobami całej mojej rodziny, nie wiedząc zupełnie, jak mogło dojść do tego tak po prostu z dnia na dzień.
– Proszę, proszę. Zjawił się syn marnotrawny – zaczepił mnie Shino, który najprawdopodobniej śledził mnie od momentu, gdy opuściłem swoją jaskinię wczesnym porankiem. – Ruszyło cię sumienie?
– Nie, to nie to – westchnąłem. – Nie żałuję. Możesz mi wierzyć lub nie, ale nie czuję nic w stosunku do nich. Co więcej, chyba dopiero teraz pogodziłem się z faktem, że żyli.
Lis nie odpowiedział. Nie wiedziałem jednak, czy milczał, bo mnie rozumiał czy wręcz przeciwnie.
– Czasem zastanawiam się, co by było, gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Wiesz, o co mi chodzi, prawda?
– Wiem, nawet sobie nie zdajesz sprawy jak dobrze. – Posmutniał jakby, choć jeszcze przed chwilą z szelmowskim uśmiechem wytykał mi rodzinne schizmy. – Niestety ani los, ani czas nie chcą być dla nas łaskawe.
– Ciekawe ile mi go zostało – rzuciłem z ledwo słyszalnym prychnięciem.
Shino odwrócił wzrok, ale wtedy jeszcze nie rozumiałem dlaczego. Ruszyłem prosto do pracy, jak przykładny obywatel, którym czasem przecież bywałem z braku ciekawszego zajęcia.
<Szkieło, tym razem Ci się upiekło, ale nie znasz dnia ani godziny>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz