Ostatnie słowo do narratora.
Dziękuję Ci k... bardzo. Za wszystko. Jeśli już musiałeś popisać się w Impulsie, przynajmniej jego trzeba było zostawić wtedy u tamtego zielarza.
Ale oczywiście nie.
Bo Ty zawsze musisz po swojemu, prawda?
* * *
Oto bardzo szczęśliwa istota
Słowem wytłumaczenia, pewien element odłączył się od reszty, by odpłynąć wraz z nurtem ogromnej rzeki do oceanu przeszłości.
Jakiś liść spadł z naszego żywego drzewa i poszybował w dół.
Zamknięto książkę, wyjmując zakładkę.
Tym razem opowieść zwała się "Błędne Koło".
Jedno oko trochę mniejsze, a drugie trochę większe. Chwilę późnej czarna wadera rozluźniła mięśnie, które przedtem podtrzymywały brwi, a wyraz zastanowienia zszedł z jej pyska.
- A jednak kogoś ci przypominał. Czyżby jakaś historia zaczęła zataczać krąg?
- Nie, nie wiem. Może... Tylko to by mogło znaczyć... - zbierając myśli, które zaczęły składać w mojej głowie zupełnie nowy obraz sytuacji, szerzej otworzyłem oczy.
- Co się takiego właściwie stało?
~~ Dwa dni wcześniej ~~
Oto szczęśliwa istota
Przedpołudnie wypełniało dzień czymś niezwykle przyjemnym.
Wszystko układało się nad wyraz dobrze. Do tej pory nie śmiałem nawet sądzić, że wilk tak szybko zacznie porozumiewać się... jak ktoś, kto nie przeżyłby wszystkiego, co spotkało jego.
Siedzieliśmy na zboczu jednego z naszych ulubionych wzgórz na Stepach. Z tym miejscem wiązało się tyle dobrych i złych chwil, że zdawało się być w dosłownym znaczeniu przesiąknięte wspomnieniami.
Patrzyłem w jego łagodne oczy, nie mogąc przestać zastanawiać się, o czym myśli. Że myśli, nie miałem wątpliwości. Nie wiem, jak mogłem mieć je wcześniej. Może, wcale go jeszcze nie znając.
Nadal jedynie był trochę jak dziecko, mimo starań nie można było po prostu wymazać tej części historii, która spustoszyła nasze, i tak już poplątane drogi. A jednak otworzyły się w jego głowie jakieś nowe drzwi, z każdym dniem życie wypełniało go coraz bardziej.
- Już wiem, dlaczego przez cały czas chciałem, a ostatecznie o nic nie zapytałem - patrzyłem przed siebie, w stronę starego, zniszczonego zagajnika krzewów i tej sterty kamieni, która została po ostatnich mieszkańcach sprzed lat - wszystko już sobie wyjaśniliśmy. A ja zrozumiałem to dopiero teraz - spojrzeliśmy po sobie - jesteś aniołem, prawda? - szepnąłem.
Wzruszył ramionami.
- Mówią, że aniołów nie widać.
- A więc teraz może być tak, jak dawniej - wymamrotałem, mrużąc oczy. Zupełnie nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.
- Dokładnie tak... hej, chcę się napić. Nie, chcę się upić.
- Nie powinieneś.
Basior roześmiał się. Przeszedł mnie dziwny dreszcz.
- Jak gdybym kiedykolwiek robił to, co powinienem. Macie tu jeszcze wódkę?
Chrząknąłem niepewnie, jednak widząc, że pomimo upływających sekund wilk nadal patrzy na mnie wyczekująco, w końcu odpowiedziałem.
- Twój... ojciec ma.
- Dobre geny.
- To tak nieracjonalne, że aż ciekawe - prychnąłem ze śmiechem.
- A więc czas zacząć nowe życie, druhu - basior przeciągnął się - idziemy, ja prowadzę.
* * *
Oto bardzo szczęśliwa istota
Słowem wytłumaczenia, pewien element odłączył się od reszty, by odpłynąć wraz z nurtem ogromnej rzeki do oceanu przeszłości.
Jakiś liść spadł z naszego żywego drzewa i poszybował w dół.
Zamknięto książkę, wyjmując zakładkę.
Tym razem opowieść zwała się "Błędne Koło".
Jedno oko trochę mniejsze, a drugie trochę większe. Chwilę późnej czarna wadera rozluźniła mięśnie, które przedtem podtrzymywały brwi, a wyraz zastanowienia zszedł z jej pyska.
- A jednak kogoś ci przypominał. Czyżby jakaś historia zaczęła zataczać krąg?
- Nie, nie wiem. Może... Tylko to by mogło znaczyć... - zbierając myśli, które zaczęły składać w mojej głowie zupełnie nowy obraz sytuacji, szerzej otworzyłem oczy.
- Co się takiego właściwie stało?
~~ Dwa dni wcześniej ~~
Oto szczęśliwa istota
Przedpołudnie wypełniało dzień czymś niezwykle przyjemnym.
Wszystko układało się nad wyraz dobrze. Do tej pory nie śmiałem nawet sądzić, że wilk tak szybko zacznie porozumiewać się... jak ktoś, kto nie przeżyłby wszystkiego, co spotkało jego.
Siedzieliśmy na zboczu jednego z naszych ulubionych wzgórz na Stepach. Z tym miejscem wiązało się tyle dobrych i złych chwil, że zdawało się być w dosłownym znaczeniu przesiąknięte wspomnieniami.
Patrzyłem w jego łagodne oczy, nie mogąc przestać zastanawiać się, o czym myśli. Że myśli, nie miałem wątpliwości. Nie wiem, jak mogłem mieć je wcześniej. Może, wcale go jeszcze nie znając.
Nadal jedynie był trochę jak dziecko, mimo starań nie można było po prostu wymazać tej części historii, która spustoszyła nasze, i tak już poplątane drogi. A jednak otworzyły się w jego głowie jakieś nowe drzwi, z każdym dniem życie wypełniało go coraz bardziej.
- Już wiem, dlaczego przez cały czas chciałem, a ostatecznie o nic nie zapytałem - patrzyłem przed siebie, w stronę starego, zniszczonego zagajnika krzewów i tej sterty kamieni, która została po ostatnich mieszkańcach sprzed lat - wszystko już sobie wyjaśniliśmy. A ja zrozumiałem to dopiero teraz - spojrzeliśmy po sobie - jesteś aniołem, prawda? - szepnąłem.
Wzruszył ramionami.
- Mówią, że aniołów nie widać.
- A więc teraz może być tak, jak dawniej - wymamrotałem, mrużąc oczy. Zupełnie nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.
- Dokładnie tak... hej, chcę się napić. Nie, chcę się upić.
- Nie powinieneś.
Basior roześmiał się. Przeszedł mnie dziwny dreszcz.
- Jak gdybym kiedykolwiek robił to, co powinienem. Macie tu jeszcze wódkę?
Chrząknąłem niepewnie, jednak widząc, że pomimo upływających sekund wilk nadal patrzy na mnie wyczekująco, w końcu odpowiedziałem.
- Twój... ojciec ma.
- Dobre geny.
- To tak nieracjonalne, że aż ciekawe - prychnąłem ze śmiechem.
- A więc czas zacząć nowe życie, druhu - basior przeciągnął się - idziemy, ja prowadzę.
Oto nieszczęśliwa istota
Nastał wieczór. Pora odpoczynku po pracy i pora spotkań z ciemnością. Tego dnia spotkały się w lesie dwa wilki. W innych okolicznościach może mogłyby przywitać się jak kuzyni i odejść, każde w swoją stronę. Ale gdy ognisty duch tańczył jeszcze w żyłach?
- Wrona - zaśmiał się pijanym głosem, licho wyrażając wszystkie drzemiące w nim uczucia - Wrona, pójdziemy razem na spacer?
Uśmiechnęła się, jednocześnie, pomiędzy powiekami zostawiając tylko wąską szparę na źrenice. Nie zauważył, by wyglądało to fałszywie. Odwzajemnił uśmiech.
- Wrona - wyszeptał - Wrona...
Znaleźli się pod lasem, na błotnistym polu. Oboje chcieli się śmiać, emocje wisiały w powietrzu i porywały ich ciała do drżenia. To było coś dogłębnie niedobrego, właśnie coś, co od dawna oboje marzyli, by zrobić.
W półmroku, w samotności, skakali wokół siebie, trzymając się za łapy, gdy świat dookoła zaczął wirować, szukali czegoś, jak psy łapiące trop. Zrywanymi ruchami, jak czyniliby to, chwytając myszy pomiędzy wysokimi trawami. By podążać za nimi, aż zabraknie tchu.
Ciemność spowijała las. Słychać było jeszcze nieliczne, nocne ptaki, zmęczone oddechy i nieśmiertelny szum tysięcy świerszczy. Tej nocy nie było widać gwiazd. Nawet nikłe światło księżyca nie przebijało się przez grube chmury.
- Chciałabym nigdy tu nie zamieszkać - powiedziała wśród nocy, gdzieś pomiędzy mchami i paprociami, gdy oboje leżąc wśród gałęzi poczuli się malutcy, jakby mogli ukryć się pod najmniejszym liściem. W tym momencie dotknęli swoich łap, w rozmarzeniu wpatrując się w ciężkie niebo - mogłabym narodzić się w innym miejscu, albo nawet tutaj, ale umrzeć zaraz po tym i pływać po niebie jak duch. Ale nie poznałabym cię wtedy.
Odwracając ku niemu pysk, otarła go o miękki mech. Trudno było powiedzieć, czy w jej wzroku było więcej melancholii, czy obojętności.
- Chciałbym wykopać grób, gdzieś na cmentarzu, wejść do niego i przykryć kamieniem. Ty poszłabyś ze mną. Tańczylibyśmy tam całymi dniami i opowiadali sobie... i śmiali się z całego tego świata. Kilka metrów w dół, tylko we dwoje, pomiędzy tonami zimnej ziemi, próchna i szczątków - podniósł się sennie - pójdź tam ze mną, nawet teraz. Wokół leżą martwi, żywi nas nie znajdą.
A tym szczegółem historia się zakończyła
Przyszła do mnie jeszcze, zanim wstało słońce.
- Wrona - zapytałem - znasz go? Musisz znać, czyż nie? Szukaliśmy wszędzie, nie wrócił wczoraj do domu.
Leżeliśmy obok siebie na grzbietach, wpatrując się w bezkres nieba ukazującego ulotne piękno świtu, w którym przenikały się przyciemniony błękit, czerwień i głęboka szarość.
- Znam - odrzekła, w zadumie gładząc sierść na swojej piersi - jestem jego wybranką. Ale... okazało się, że jego serduszko było zbyt osłabione.
Popatrzyłem na nią z niepokojem, a ona niemal równocześnie na mnie. Uśmiechała się, a jedna z jej łap powędrowała tym razem w stronę łona, na którym zatrzymała się czułym gestem.
- Wrona...
- Wrona...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz