Zacznijmy od tego, że nie spodziewałem się wizyty białego wilka, śledczego, w swojej jaskini pewnego chłodnego wieczora, kiedy słońce zbliżało się do horyzontu sygnalizując swoimi niezauważalnymi ruchami, że czas trochę się uspokoić. Z uczuciem potężnej ulgi położyłem się na chłodnej ziemi w swojej jaskini. Lubiłem moment, gdy rozluźniałem wszystkie mięśnie, przymykałem oczy, by nacieszyć wszystkie pozostałe zmysły spotęgowanym uczuciem spokoju. Do jaskini docierał tylko cichy szum wiatru i cykanie świerszczy. Ogarnęło mnie zmęczenie, które sprawiło, że nawet odległy odgłos kroków nie zmusił mnie do podniesienia powiek.
Miałem za sobą długi dzień, wyprawa na samo południe naszych terytoriów i kilka trudnych, politycznych rozmów. Nawet nie chciałem do tego wracać, pogrążając się w tym, co otaczało mnie teraz. A byłem przekonany, że teraz było już po wszystkim.
- Sprawa rozwiązana - kiedy z worka wypadła głowa, gwałtownie zerwałem się na równe nogi i cofnąłem o dwa kroki. Na pysk cisnęło mi się pytanie "Co to ma być?", jednak powstrzymałem się. Ostatkiem sił, muszę przyznać.
Przez dłuższą chwilę stałem w bezruchu, nie mogąc wydobyć z siebie głosu, powstrzymując gorąco, uderzające mi do głowy. Nie nawykłem do oglądania... czegoś takiego. Azair Ethal był śledczym i pewnie wiedział, jak załatwia się sprawy samobójstw, czy też wątpliwych samobójstw, ale mimo to szybko doszedłem do wniosku, że wciąż potrzebuję czegoś na kształt wyjaśnienia.
- Co tam się stało? - zapytałem szeptem - i kto to jest?
- To historia z osobistym tłem - odparł - a śmierć mojego ojca nie była samobójstwem.
- Co? Jak to? - włos zjeżył mi się na głowie, gdy dotarło do mnie, że być może wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie - na terenach WSC przebywa morderca?
- ...Nie była samobójstwem - wyjaśnił powoli - ale fizycznie nikt nie przyłożył do tego łapy. Musiał zginąć.
Minęła chwila nerwowej ciszy, podczas której zbierałem porozlatywane myśli, by w końcu powiedzieć cicho:
- Przykro mi, Azairze.
Przykro mi, Azairze. Tylko to byłem w stanie powiedzieć? Jako samiec alfa, opiekun i teoretyczny autorytet? Ledwie skończyłem wypowiadać te słowa, zrobiło mi się głupio. Naprawdę chciałem służyć wilkom ze swojej watahy chociaż dobrymi słowami, chciałem, aby czuli, że w żadnym wypadku nie są sami ze swoimi problemami. Chciałem, chciałbym być dobrym przywódcą. Ale na to już chyba zbyt późno. Mijał szósty rok mojego życia.
- Za... zajmiesz jego jaskinię? - zapytałem nieśmiało. Wilk w milczeniu pokiwał głową. Miałem tak wiele pytań, że nie wiedziałem od czego zacząć.
A może nie było potrzeby zaczynać? Zastanowiłem się przez chwilę, jeszcze raz patrząc na leżącą na ziemi głowę. Należała do wadery. Bardzo powabnej, z tego, co zdążyłem zauważyć. Ale jeśli ona leżała tutaj, a nasz śledczy stwierdził, że sprawa została już załatwiona, musiało to znaczyć, że zagrożenie zostało usunięte.
Czy mogę mu zaufać? Popatrzyłem na niego w zamyśleniu. Również patrzył na mnie. Zawsze wyglądał na porządnego, wszystkie nałożone na niego obowiązki spełniał z godną podziwu konsekwencją.
Uśmiechnąłem się do niego pokrzepiająco.
A zatem teraz było już po wszystkim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz