- No proszę, przypomnij mi, skąd w ogóle wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć? - na miejscu, w jaskini nadobnej niewiasty imieniem Notte, powitały mnie tylko te słowa. Przez chwilę jeszcze siedziała na tym samym miejscu, patrząc na mnie jak na niezbyt mile widzianego gościa. Ale dlaczego? Przecież w stosunku do niej byłem taki uroczy, że aż sam się sobie dziwiłem. Tak długo żyła ze wszystkimi czterema (a może sześcioma?) kończynami i bez nawet śladu zadrapania na tej swojej miluchnej buźce, że powinienem czym prędzej, poważnie zastanowić się nad zmianą otoczenia na mniej przyjazne kobiety, żeby przypadkiem nie wyjść z wprawy. Po Cymonii miałem drobny przesyt, pomyślałem pochopnie, że powinienem chyba przestać kasować tutejsze wadery, bo w końcu nie będzie już czego zapładniać.
Ileż to ich było? Periana, Cymonia, tamta fioletowa suka z Watahy Szarych Jabłoni i jeszcze jedna, jeszcze ta, która od niedawna leżała w mojej jaskini pod wpływem mojego obezwładniającego dzieła. VCQ.
Ostatnie spotkanie z Notte, a może i coś, co narodziło się w trakcie remisji choroby, którą w pewnym sensie ta dziewczynka się dla mnie stała, pomiędzy dniem, w którym spotkałem ją przy swoich trupach, a chwilą, która właśnie trwała, sporo myślałem o przyszłości i doszedłem do wniosku, że Ruten ostatnio za bardzo się cackał. Nie powinien być wilkiem, który wszystkiego się boi. Nie powinien być wilkiem, który ma opory przed działaniem odpowiednim sobie, nawet w towarzystwie czegoś płci przeciwnej.
Z tą myślą stanąłem wtedy u wejścia do jaskini, w jednej z łap przekładając między palcami małą strzykawkę. Tym razem nie była pusta.
- Może najpierw dzień dobry - mruknąłem, kątem oka zerkając na niedźwiedzia. Naszego niedźwiedzia.
- Powiedzmy - wstała, jakby nie będąc pewna, czy chce raczej podejść do mnie, czy sięgnąć po coś.
- Wpadłem zapytać, jak się miewa ten... - skinąłem w kierunku dzieciaka.
- Ursal. Dobrze - odrzekła krótko, chyba chcąc dać mi w ten sposób coś do zrozumienia.
- Je, znaczy rośnie i nabiera sił - wśliznąłem się do środka. Sprzęt postanowiłem na razie zostawić na zewnątrz i ostatni raz spróbować po dobroci - a ty? co z tobą?
- Co ma być ze mną? - chyba lekko zmarszczyła brwi. Odruch, nie chciała dać po obie poznać emocji. Bardzo dobrze, im więcej ukrywa, tym bardziej jest zagubiona. A im bardziej sama gubi się we własnym fałszu, tym bardziej jest już... moja. Z takiego wyszedłem założenia wciskając się do jej jaskini, praktycznie jak do siebie.
- No wiesz... - chrząknąłem - nie potrzebujesz czegoś? Ty teraz, właściwie, jak samotna matka...
Po co to robiłem? Trudno powiedzieć. Chyba głównie z nieodgadnionej woli posiadania. Wadera cofnęła się o krok, choć zaalarmował mnie sposób, w jaki to zrobiła. Nie była gotowa do ucieczki, a tym bardziej poddania się, wyglądało raczej na to, że niewiele dzieliło ją od ataku. Zatrzymałem się tuż przy niej i usiadłem na ziemi. Niech się trochę uspokoi. Bo jeszcze coś nie wyjdzie.
- Wiesz, że rozmawiając z tobą nie mam złych zamiarów - pokręciłem głową - w stosunku do wszystkich samców jesteś taka nieufna, czy ktoś naopowiadał ci o mnie głupot? Uspokój się - być może pozwalałem sobie na zbyt wiele, ale znałem swoją sytuację. Wilki, stworzenia pełne wewnętrznych hamulców, które nie pozwalają im na przykład zabić. A ja jestem ponad tym, ja jestem tu pan. W zasadzie bezkarny, niech leci poskarżyć się Zawilcowi, choć nie wygląda mi na typ, który zrobiłby to z chęcią. Musiałoby stać się coś naprawdę złego... a może nawet nie?
Podniosłem łapę i wodząc za nią wzrokiem dotknąłem miękkiej sierści nad łopatką wilczycy, a potem ująłem jej łapę w nadgarstku.
Hm, teraz powinienem spojrzeć jej w oczy. Zawsze miałem z tym problem.
< Notte? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz