To ostatni trening w tym tygodniu, a przecież dopiero środa. Scenariusz następnych dni wydawał mi się ciekawy, lecz niemal niemożliwy do wyobrażenia, tak przyzwyczajony byłem do dużej ilości ruchu. Teraz jeszcze większej, bowiem odkąd zacząłem ćwiczyć z Mundusem, moje treningi nabrały nowego wydźwięku i z każdym dniem coraz bardziej zaczynały przypominać oranie pięciohektarowego kawału pola w roli i konia i chłopa naraz.
- Mundurek... już nie mogę - wycharczałem w końcu czując, że z wysiłku zaczyna boleć mnie brzuch - o chwilę przerwy proszę!
- Jeśli chcesz - zatrzymał się, przyglądając mi się z uśmiechem - wiesz, że im bardziej będziesz forsować swoje granice, tym dalej się przesuną?
- Wiem... wiem. Ale nie daję już rady. Teraz. W tej chwili. Muszę chociaż na chwilę się zatrzymać - dyszałem ciężko. Mój nauczyciel zapewnił mi na dzisiaj świetne miejsce do ćwiczeń, pagórkowaty teren porośnięty wysoką trawą, która miała świetnie amortyzować odbicia podczas biegu i skoków. Może i racja, pod tym względem działała świetnie, ale ileż musiałem się namęczyć, by w ogóle ją pokonać, to moje.
- Spokojnie, nigdzie nam się nie śpieszy - westchnął cicho, siadając na ziemi i zachęcając mnie do uczynienia tego samego.
- Ja chyba... - wybełkotałem - nie... niedobrze mi.
- Wycisz się i połóż na chwilę. To się zdarza. Ćwiczyłeś odporność na zakwaszenie mięśni?
- Tak...
- To dobrze. Bardziej obciąża serce, ale warto skupić się również na tym. Zdołasz jeszcze dziś coś przebiec?
W milczeniu pokiwałem głową. Tak. Z miejsca, w którym się znajdowaliśmy, jak najszybciej do domu. Jeśli po drodze nie wyzionę ducha.
Gratulacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz