Zadrżałam, czując opadające z wysokości wprost na moje ciało
zimne krople. Sen mieszał się z rzeczywistością, dlatego przez chwilę wydawało
mi się, że doświadczam kolejnego ataku, później czułam, jakby z nieba kapała
krew, której nawet wyczuwałam zapach, natomiast zwykły deszcz był którąś
późniejszą z rozważanych opcji. Przewróciłam się lekko na bok, warcząc
nieznacznie. Jeśli Zawilec i Mundus, którzy, wydawało mi się, leżeli gdzieś
niedaleko, będą chcieli poszukać kryjówki, mogą iść śmiało. Byleby tylko zostawili
mnie w spokoju.
Choć ból jeszcze nie przeszedł, przez pierwsze godziny
czułam się przytłoczona snem. Nawet gdybym podczas któregoś z krótkich
przebłysków świadomości zdecydowała się wstać i ruszyć dalej, pewnie nie
okazałoby się to możliwe i szybko ponownie złożyłabym się na ziemi. Kiedy ten
okres minął i już się obudziłam, wcale nie wydawało się być lepiej. Leżałam na
boku, co jakiś czas przymykając lub otwierając oczy i wcale nie myśląc za
wiele, podczas gdy dzień mijał. Z boku też brakowało jakichkolwiek odzewów,
przyzwyczaiłam się jednak do tego, że Zawilec spał długo, a jego pierzasty
przyjaciel nawet w stanie pełnej świadomości nie wydawał się zbyt często
otwierać dzioba.
Od paru godzin odczuwałam głód, jednak teraz stał się on
rzeczywiście bardzo uciążliwy. Przeszło mi przez myśl, by spróbować zapolować,
jednak w tym samym momencie wzmógł się mój ból brzucha i perspektywa
jakiegokolwiek posiłku drastycznie straciła cały swój urok. Nie mogłam jednak
odmówić sobie odrobiny wody, zwłaszcza ze względu na odczuwaną przeze mnie
charakterystyczną suchość w pysku. Miałam też cichą nadzieję, że po porządnym
nawodnieniu rozjaśni mi się trochę w głowie.
Podniosłam się chwiejnie i opuściłam wzniesienie, omal się z
niego nie staczając. Spodziewałam się ujrzeć u jego podnóża jakieś kałuże po
deszczu, który musiał się niedawno zakończyć, jednak porośnięta trawą ziemia
okazała się dobrze pochłaniać wodę. Przeklęłam cicho.
- Zawilec? – mój głos brzmiał ochryple – Zawilec? Zawilec!
Nawet pomimo trzykrotnego powtórzenia imienia przyjaciela,
odpowiedziała mi jedynie cisza. Chyba nie umarł, przemknęło mi przez myśl.
- Idę poszukać wody – dodałam mimo wszystko. Nawet jeśli
biały wilk mnie nie słyszał, to i tak ciągle wierzyłam, że ptaszysko
pozostawało zawsze czujne.
Niespiesznie ruszyłam pomiędzy drzewa, zmagając się ze
starym bólem. Musiałam mieć spore szczęście, gdyż niedługo potem natrafiłam na
średnich rozmiarów staw. Nie wiedziałam, czemu rzucały mi się w oczy takie
szczegóły, ale uznałam, że w mroku zapadającej nocy wyglądał pięknie. Otoczony
był zewsząd szmaragdowymi drzewami, a jego tafla zdawała się błyszczeć
nieznacznie. Wokół rozbrzmiewały zwierzęce melodie. Brakowało tylko widoku
krążących dookoła zbiornika świetlików. Musiałam zadowolić się chrabąszczami i wszechobecnymi
komarami.
Podeszłam do brzegu i zanurzyłam język w chłodnej wodzie.
Piłam długo, nie odchodząc od brzegu, nawet kiedy udało mi się już zaspokoić
pragnienie. Kiedy jednak wypełniłam żołądek, podniosłam łeb i postąpiłam kilka
kroków do przodu. Wzdrygnęłam się, kiedy zimna woda dotknęła moich ran, parłam
jednak przed siebie aż do momentu, kiedy poziom akwenu zaczął sięgać mi do
szyi. Obrażenia, które się tam znajdowało, nie chciałam moczyć, zwłaszcza że
zakryte było bandażem.
Stałam w tej wodzie przez chwilę, patrząc nie wiadomo na co
i też bez większego powodu nagle oprzytomniałam. Wyszłam na brzeg i otrzepałam
sierść, tylko trochę zaciskając zęby z bólu. Wyruszyłam w drogę powrotną, lecz
nie zdążyłam zajść daleko, moim oczom ukazała się bowiem kolejna osobliwość.
Trafiłam na niewielką jaskinię. Wpatrywałam się przez chwilę w wejście, po czym
zdecydowałam się wstąpić do środka. Grota okazała się bardzo mała, mniejsza,
niż moje standardowe lokum, a jednak sprawiała przez to wrażenie bardzo przytulnej.
Z pewnością była mniej mroczna i ciemna, niż można było się tego spodziewać.
Pusta, niezamieszkana. Spodobała mi się.
Oparłam się o ścianę, przekonując samą siebie, że mogłabym
tu chwilę zostać. Nawet na tak długo, jak będę tego chciała. Wszyscy zawsze mi
mówili, że za bardzo się spieszę. Że nawet jeśli nie musiałam czegoś robić,
jeśli dostałam chwilę odpoczynku, i tak często wykorzystywałam ją na chwilę
ruchu czy… czegokolwiek. A teraz, kiedy wreszcie przyszedł taki moment, że nie
miałam ochoty podnosić się nawet z miejsca, mogłabym go wykorzystać. Znowu
zachciało mi się spać, lecz jakaś natrętna myśl kazała mi wracać do towarzyszy.
Choć poszłam za jej głosem, planowałam opowiedzieć białemu basiorowi o tym
miejscu. Z pewnością także był zmęczony i obolały, a dzień spędzony na deszczu
powinien stanowić dodatkowy argument do schronienia się tu na jakiś czas. Nie,
żeby kiedykolwiek wyglądał na trudnego do przekonywania.
<Zawilec?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz