Nie widząc innego sposobu na przetransportowanie sprzętu
sportowego własnoręcznej roboty na polanę, udałam się na miejsce, mając go już
na łapach, co zauważalnie zmniejszyło moją prędkość i wydłużyło czas drogi, na
spółkę z pozostałym po wczoraj bólem kończyn. Znalazłszy się na miejscu, bez
ociągania weszłam po szyję w ciepłą toń. Już podczas zanurzania się czułam, jak
ciężko poruszać się po dnie z takim balastem.
Zrobiłam to jednak. Z uniesioną wysoko ponad toń głową
zmagałam się z wysiłkiem, jaki niósł ze sobą każdy krok postawiony na
piaszczystym dnie. Przeszłam sporą odległość. Zerkając na siebie, pomyślałam,
że jeszcze trochę samozaparcia i będę w stanie obejść to jezioro dookoła. Ta,
zaśmiałam się. Do tego jeszcze mi trochę brakowało. Opuściwszy wodę,
niezgrabnie strąciłam z siebie krople wody. Ciężarki na zmęczonych łapach
znacznie utrudniały mi wykonywanie ruchów.
Szczęśliwa, że to już koniec na dzisiaj, uniosłam łeb i
odetchnęłam głęboko. Przynajmniej udało mi się trochę ochłodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz