- Co dzisiaj robimy? - krzyknąłem do Mundurka, gdy znaleźliśmy się na miejscu, w lasku, w którym zawsze rozpoczynaliśmy ćwiczenia.
- Zatęskniłeś może za bieganiem? - uśmiechnął się nieprzejrzyście. Mina chyba trochę mi zrzedła, ale serce już zaczynało bić mocniej. Pokiwałem głową.
- Zawsze! - po kilku sekundach głuchej ciszy wykrzesałem z siebie trochę więcej entuzjazmu. Rozpoczęliśmy trening.
- Mundurek! - zawołałem w pewnej chwili - a może ty trochę ze mną pobiegasz, co?
- A nie wolałbyś ty ze mną polatać? Zapraszam - zaśmiał się z cieniem złośliwości w głosie. chrząknąłem.
- No dobra, jaki dzisiaj mamy dystans?
- Powiedzmy, do wsi.
Prawie zachłysnąłem się powietrzem. Przecież byliśmy prawie na południu, a wieś graniczyła z WSC od północy... to niemożliwe, bym przebiegł taką odległość szybkim biegiem. No nie, nawet nie muszę próbować, bo przecież...
- Dasz radę, zrobimy marszobieg.
Odetchnąłem spokojniej. No, chyba że tak.
Po półtorej godziny takiego wysiłku zmęczenie zaczęło coraz wyraźniej dawać się we znaki, ale coś sprawiło, że nie chciałem pokazać, że bolą mnie już nogi i tracę siły. Było to chyba wynikiem dojrzewania i budzącej się we mnie dorosłej, wilczej natury. I dotrwałem do końca, bez choćby piśnięcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz