Kzeris zdrowiała. Poprosiłem naszą medyk, Etain, aby nie mówiła rannej, że prawie codziennie przychodziłem do jaskini medycznej i przynosiłem jedzenie. Nie mieliśmy w watasze nikogo, kto mógłby polować dla chorych, wcześniej nie mieliśmy z resztą ich zbyt wielu. Ot, czasem jakiś wilk przybył, aby opatrzyć swoją ranę, czy nastawić złamaną kończynę. Poza tym, odkąd pamiętam chyba nikt niczego tam nie szukał.
Pewnego dnia Joena, pomocnik medyka, powiadomiła mnie, że Kzeris lada moment będzie mogła opuścić szpital. Już następnego przedpołudnia na mojej drodze nagle pojawiła się stanowczo lepiej już wyglądająca Kzeris. Powiedziała, że szukała mnie i robiła to w zasadzie tylko po to, aby mi podziękować. Za co podziękować? Kiedy wyniosłem ją z pola walki, spełniałem mój obywatelski obowiązek. Niczym nie ryzykowałem, bo wokół nie było już żadnego zagrożenia. Poza tym, choć trudno się do tego przyznać, byłem przekonany, że istota, którą niosę do medyka nie jest wilkiem.
Ale w mojej duszy oprócz miejsca na spełnienie obywatelskiego obowiązku było jeszcze coś. Może to, że gdyby Kzeris naprawdę okazała się psem, żadne prawo nie kazałoby mi jej pomóc. A jednak zrobiłem to, pomimo fałszywej pewności. Sam nie wiem, dlaczego. Może po prostu coś wyjątkowo mocno ścisnęło mnie w sercu.
Uśmiechnąłem się. Nie miała za co dziękować. Liczyło się, że z tej rzezi ocalała chociaż jedna istotka.
Zanim odeszła, powiedziała jeszcze tylko, że planuje udać się w podróż po świecie. Jak to? Po co? Przechyliłem lekko głowę. Przecież znalazła tutaj watahę, jeśli wcześniej nie miała dokąd pójść, teraz miała już miejsce na ziemi, do którego przetarła prosty i szeroki szlak. Położyłem uszy po sobie. Oznajmiła, że jest zagrożeniem. Nie może być zagrożeniem, jeśli nie chce być groźna. Nie jest groźna, jeśli patrzy teraz na mnie i chyba... uśmiecha się. Nie może być "zła", jeśli patrząc na nią po prostu jestem pewien, że widzę dobro.
- Poczekaj - powiedziałem cicho, ruszając za nią. Nie zatrzymała się, bo usłyszała moje kroki. Dogoniłem ją, przez chwilę jeszcze zastanawiając się, co powiedzieć - nie podoba ci się tutaj? Skąd przybyłaś, kto cię gonił? Przecież... jeśli na zewnątrz nadal jest to zagrożenie? - sam nie wiem, dlaczego tak bardzo zaczęło zależeć mi, aby pozostała. Może po prostu nie chciałem patrzeć na jej smutek. Wolałbym widzieć ją szczęśliwą, a jakieś nieodparte wrażenie podpowiadało mi, że odejście z terytoriów należących do WSC wcale jej nie uszczęśliwi - poczekaj - powtórzyłem. Posłała mi przelotne, nieco smętne spojrzenie - zostań... chociaż na jakiś czas. Jeśli stanie się coś, co uznasz za dostateczny powód, by odejść, po prostu odejdziesz. A na razie... zostań.
- Nie rozumiesz - odparła smutno - nie chcę być zagrożeniem. Mogę spowodować nieszczęście, nie chciałabym na przykład, żebyś zginął z mojej winy.
- Ja jestem tylko prostym stróżem prawa, moje życie nie ma znaczenia w szerszej perspektywie - w przypływie desperacji chwyciłem ją za łapę. Byliśmy niedaleko granicy naszych terenów - nie wiem, jaką mocą dysponujesz, ale mogę być twoim wskaźnikiem - uśmiechnąłem się lekko - a póki co, widzisz... nawet nie znam jeszcze twojego imienia.
< Kzeris? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz