Tuż po pobudce mój żołądek głośno oznajmił swoje niezadowolenie z powodu panującej w środku pustki. Nie jadłam nic wczoraj wieczorem, więc nie mogłam mu się dziwić. Ten narząd uwielbiał "tłumy", w przeciwieństwie do mnie. Większość wilków akurat się budziła, poznawałam to po odgłosach, słońce straciło już większość czerwonych i pomarańczowych blasków. Wataha przygotowywała się na kolejny dzień funkcjonowania.
Wyszłam cicho na zewnątrz i skierowałam się przed siebie, do lasu. Po pewnym czasie spędzonym z nosem przy ziemi natrafiłam na trop borsuka, rosomaka bądź jakiegoś łasicowatego; ciężko stwierdzić. Na miejscu przekonałam się o słuszności mojego pierwszego założenia. Czarno biały ssak przekopywał właśnie ściółkę leśną, może w poszukiwaniu pożywienia. Jesteśmy tacy podobni... - przyszło mi na myśl, przyglądając się zwierzęciu. Stworzenie jednak w tym momencie podniosło łepek, jakby zaniepokojone. Nie było czasu do stracenia. Wyskoczyłam w jego stronę. Po krótkim pościgu dopadłam zdobyczy. Próbowała się jeszcze desperacko bronić, ale ostatecznie osłabiona upływem krwi padła pod jednym z ciosów.
Zaciągnęłam ją w bardziej ustronne miejsce. Po posiłku przypomniałam sobie o codziennym treningu. Nade mną rozciągał się swoisty baldachim z koron trzech buków. Idealnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz