sobota, 13 lipca 2019

Od Etain CD Zawilca

W ten pochmurny, letni przedświt na zewnątrz było tylko trochę, raczej nieznacznie chłodniej niż w jaskini, po opuszczeniu kamiennego pomieszczenia nie mogłam jednak oprzeć się wrażeniu, że zimne powietrze dotkliwie uderzyło mnie w pysk, tak że prawie zachwiałam się na łapach. Podobnież było ze światłem; choć lekka, błękitna mgiełka harmonijnie mieszała się z ciemnym nieboskłonem, jej blask drażnił moje oczy. Odeszłam więc tylko kilka kroków, tak by śpiący gdzieś nieopodal wyjścia Mundus na pewno nie mógł mnie zobaczyć, i przysiadłam pod pniem drzewa. Przyłożyłam łapę do bolącego boku, uświadamiając sobie przy okazji w jak przyspieszonym, nienaturalnym tempie unosiła się i opadała moja klatka piersiowa, widocznie za nic mając fakt, że przecież zdążyłam przejść tylko tak niewielką odległość. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz byłam w tak kiepskim stanie. Była to dla mnie właściwie obca sytuacja, czułam się, jakbym zaczęła tracić kontrolę nad sytuacją. Jeszcze trochę i zacznie mi się lać krew z nosa, pomyślałam. Żałosne.
Podczas tej wymuszonej chwili odpoczynku, przyglądałam się niebieskim przestworzom. Nie było jeszcze tak wcześnie, pomyślałam więc, że gdyby nie wiszące wysoko gęste chmury, miałabym szansę zobaczyć gwiazdy. Nie wiedzieć czemu, świadomość, że zostałam pozbawiona takiej okazji, wywołała we mnie falę smutku i żalu, a przecież była to taka błaha sprawa. Na dodatek ni z tego, ni z owego przypomniałam sobie waderę, którą kiedyś znałam. Nazywała swój żywioł nocą i podczas ciemnej pory doby potrafiła działać prawdziwe cuda. Była wtedy taka radosna i pełna życia. Nie widziałam jej już tak dawno, nigdy więcej już się też nie spotkamy. Przez te wszystkie lata nawet o niej nie myślałam. Dlaczego przypomniałam sobie akurat teraz?
Całkowicie pogrążyłam się w myślach, siedząc bez ruchu niedorzecznie długi czas. Kiedy w końcu wróciłam do stanu pełnej świadomości, rozejrzałam się niespokojnie, wypatrując w tej najbliższej okolicy samca, który zdążył wcześniej złożyć nam wizytę. Pusto. Wytłumaczyłam się krótko przed samą sobą, że chwila, podczas której poddałam się dziwnemu otępieniu, była wbrew pozorom bardzo wartościowa i dobrze wykorzystana, bowiem w pewnym sensie pełniłam wtedy nocną wartę.
Na nieznajomego natrafiłam, gdy już zebrałam się do drogi i zdążyłam dotrzeć w gęstwinę drzew. W pierwszej chwili w mroku widać było tylko jego świecące oczy, co dawało niezwykły, budzący jakąś nikłą grozę efekt. Kiedy mnie dojrzał, zamarł w zadziwieniu, potem podobnie jak przy pierwszym spotkaniu zaprezentował kły, nie zdążył zmienić jednak zdania na temat ryzyka wiążącego się z atakiem na kogokolwiek z mojej grupy i szybko oddalił się w cień. Wzruszyłam głową, wracając do swoich zajęć.
Starałam się znaleźć jakąś prostą przyjemność w błąkaniu się po wilgotnym, ciemnym lesie. Chłonęłam zapachy, tarzałam się w liściach, obserwowałam wiewiórki i ptaki. Nawet rzuciłam się w krótką pogoń za lisem, szybko jednak odpuściłam, darując rudemu zwierzęciu kolejne godziny życia. To wszystko nie pomogło mi jednak poprawić sobie humoru, nie wspominając już o przywróceniu choć nikłej części siły i energii.
Kiedy wróciłam pod grotę, dzień zdążył się już naprawdę rozpocząć. Niebo było bezbarwne jak wczoraj, lecz gdzieniegdzie dało się dojrzeć promienie słońca. Jasne złoto ładnie ubarwiało biel i szarości.
Wchodząc do środka, dostrzegłam, że Zawilec i Mundus już wstali, chyba nawet zdążyli się porządnie rozbudzić. Mój wilczy przyjaciel wyglądał całkiem dobrze, biorąc pod uwagę niedawne zajścia. Przywitałam się i zapytałam, czy coś mnie ominęło, a po uzyskaniu pozbawionej szczegółów, jednoznacznie negatywnej odpowiedzi przekazałam, że na zewnątrz też wszystko w porządku.
Część jaskini, którą zajmowałam przez niemal całą noc, podczas mojej nieobecności została przejęta przez ptaka. Przyjęłam to z lekkim zdziwieniem, pozostawiając jednak bez komentarza, tłumacząc sobie w głowie, że najpewniej zrobiło mu się zimno. Wyglądał dosyć chudo, a ja nie mogłam mieć pewności co do tego, jak dobrze grzały pióra. Poza tym na jego dawnym miejscu bliżej wyjścia, też było uroczo. Miałam więcej światła i świeżego powietrza, a szary sufit, który dojrzałam po położeniu się w ulubionej pozycji, wyglądał zupełnie tak samo.
W pewnym momencie zaburczało mi w brzuchu.
- Zawilec? – podniosłam nieznacznie łeb – Jadłeś coś?
- Hmm? Nie.
Kiwnęłam głową.
- Mogłam coś ze sobą przynieść. Przepraszam. Spróbuję jeszcze coś upolować, tylko może bardziej koło południa – powiedziałam, krzywiąc się na myśl o szybkim opuszczeniu schronienia.
- Nie… Nie musisz… – zawahał się, kończąc wypowiedź ledwo słyszalnym głosem – Pójdziemy z tobą.
Powstrzymałam się od odpowiedzi. Przewróciłam się na bok i zaczęłam bawić się piaskiem, stukając łapą o ziemię i rozsypując drobne ziarenka.
- Zawilec? – rzekłam po upływie kilku minut – Chcesz chwilę porozmawiać?
Zorientowałam się, jak głupio to zabrzmiało. Biały wilk także wydawał się zbity z tropu, ale oczywiście przystał na propozycję, odpowiadając uprzejmymi słowami.
- Chciałabym się dowiedzieć czegoś o twojej rodzinie. Jesteś w tym stadzie od urodzenia, a wydajesz się być całkiem sam – domyślałam się, że pomimo wcale nie tak zaawansowanego wieku samca jego rodzice mogli już nie żyć, ale wydawało mi się, że pytanie nie powinno rozbudzić w nim żałoby – Masz jakieś rodzeństwo?

< Zawilec? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz