poniedziałek, 22 lipca 2019

Od Etain - Pierwszy trening siły

Pomimo że po prześledzeniu najświeższego okresu mojego życia nie można było powiedzieć, jakobym cierpiała na nadmiar wolnego czasu, tego ciepłego, spokojnego poranka obudziłam się pełna determinacji, motywacji, chęci i bogowie jeszcze wiedzą czego do zrealizowania kiełkującego w mojej głowie od jakiegoś czasu pomysłu, by urządzić sobie porządny trening siły. Czy miałam ku temu jakiś specjalny powód? Nie wydawało mi się. Przecież od zawsze uwielbiałam uczucie wypełniającej mnie siły i energii, przeprowadzanie długich walk oraz biegów rozciągniętych na całe popołudnia czy wieczory. Nawet tak proste sensoryczne doznania, jak wyczucie mięśni pod skórą podczas przypadkowego muśnięcia dowolnego fragmentu ciała potrafiły sprawić mi swego rodzaju radość.
Był tylko jeden problem. Przez całe swoje życie nabierałam siły bez szczególnych starań. Do zbudowania mięśni wystarczały mi codzienne czynności i własne zainteresowania. Nie miałam pojęcia, jak miałby wyglądać taki trening, ale kreatywności raczej nigdy mi nie brakowało i wkrótce wpadłam na brzmiący całkiem sensownie pomysł.
Niemal cały poranek spędziłam na tropieniu dorosłej sarny, a kiedy w końcu udało mi się trafić na osobnika odpowiadającemu opisowi, sporo wysiłku kosztowało mnie zabicie go magicznymi atakami wycelowanymi wyłącznie w okolice czaszki. Kiedy zwierzę padło, zręcznymi ruchami zakrzywionego noża ściągnęłam nieuszkodzoną skórę ze stygnącego truchła. Wykroiłam także kilka fragmentów mięsa, jako że szkoda było mi było tak marnować żywność, i z takim ładunkiem wróciłam do swojej jaskini. Na miejscu przyszykowałam własnej roboty igłę oraz nici. Podzieliwszy brązowy materiał na małe paski, uformowałam z nich w swego rodzaju rożki, a następnie dorobiłam skórzane paski, na których można było je mocować. Otrzymałam w ten sposób cztery przypominające woreczki pojemniki. Każdy z nich przytwierdziłam sobie sztywno do łap, a następnie pomknęłam w odmęty lasu.
Podczas przebieżki zbierałam niewielkie kamyki, którymi napełniałam przytoczone do ciała torebeczki. Kiedy zabrakło w nich miejsca, zamknęłam je szczelnie, po czym, chcąc wypróbować skuteczność pomysłu, podskoczyłam. Zadziałało. Obciążniki znacznie utrudniały zwykłe czynności, zmuszając do większego wysiłku i wzmacniając pracę mięśni.
Nie pozostało mi już nic innego, jak biec przed siebie. Z początku nie opuszczała mnie myśl, że przypadkowy przechodzień, ujrzawszy mój niezwykły ekwipunek, może zacząć robić sobie żarty, szybko jednak przekonałam samą siebie, że to zbyteczne zmartwienia. Przecież właśnie po to ćwiczę, by skuteczniej obijać takie irytujące osobniki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz