Następnego dnia rozmowa rozpoczynająca nasze następne ćwiczenia i wprowadzająca mnie w temat niezwykłości wilczego organizmu nie była długa. W zasadzie w ogóle jej nie było. Zatrzymałem się na naszym stałym miejscu rozpoczynania kolejnych zajęć, widząc uśmiechnięte oczy Mundurka, który czekał tam na mnie, teoretycznie tak samo jak zawsze. Było jednak inaczej, w jego drobnych, prawie niezauważalnych ruchach dostrzegałem efekty działania hormonu "walki i ucieczki". Dzięki temu po prostu wiedziałem więc, co mam robić.
W momencie, w którym bez uprzedzenia odepchnąłem się tylnymi nogami od ziemi i z całą siłą skoczyłem przed siebie, ptak błyskawicznie odwrócił się i na chwilę zniknął wśród gęsto rosnących krzewów. Po kilku moich krokach zauważalnie zwolniłem, pozwalając swojemu mózgowi szybko przeanalizować swoją sytuację i w ułamku sekundy, który pod wpływem mimowolnie pojawiającego się stresu wtedy wydawał mi się przynajmniej kwadransem rozrysować najbardziej korzystną drogę, którą powinienem pójść. Podczas, gdy będąc szczeniakiem wybrałbym pewnie bezpieczniejsze okrążenie krzewu, tym razem, zyskawszy więcej pewności siebie po prostu rzuciłem się na ziemię i przeczołgałem pod nim, w miejscu, gdzie gałęzie nie były tak gęste. Potem rozpędziłem się, dla tej chwili pogoni w naturalny sposób tracąc rozum i nie myśląc już o ewentualnych przeszkodach, czy zagrożeniach. Kilka razy zahaczając tylko łapami o gałęzie, bezpiecznie wybiegłem na otwartą przestrzeń. Niemal w tej samej chwili Mundurek odwrócił się, niemal z beztroską śledząc mojej poczynania. Po pokonaniu większości z dzielącej mnie od niego odległości znów instynktownie chciałem zwolnić, dziwiąc się, że mój cel stoi w bezruchu. Popęd pogoni okazał się jednak silniejszy. Gdy jednak już miałem zacisnąć szczęki na jego piórach, ptak nagle schylił się i znalazł tuż za mną, by nie czekając na mnie znów zacząć się oddalać. Ramieniem ocierając się o ziemię zawróciłem. Biegłem za nim, czując rosnące zdenerwowanie. Przypuszczałem, że z ptakiem, który nie lata pójdzie mi szybciej. Dopiero po chwili dotarły do mnie jego głośne słowa.
- Szkło! Szkło!
Zawahałem się i zastrzygłem uszami, zatrzymując się powoli.
- Pamiętasz, nad czym miałeś dziś zapanować?
Ach, tak. Nad sobą. Przełknąłem ślinę. Zaraz, czy ja się ślinię? Intensywniej, niż przed chwilą?
Ruszyłem pędem, po chwili doganiając mój cel. Jeszcze na chwilę znikł wśród drzew, zmuszając mnie do podjęcia próby nie najwyższej klasy slalomu za zwinniejszym ode mnie zwierzęciem. Mimo to dogoniłem go, zębami chwytając najpierw za skrzydło, a potem odruchowo kierując je w stronę szyi. W ostatniej chwili opamiętałem się i powstrzymałem, uświadamiając sobie, że to nie prawdziwe polowanie, a Mundurek przecież mi nie ucieknie.
Odetchnąłem nerwowo, z ulgą czując powietrze wypełniające moje płuca.
- To było trudne - mruknąłem posępnie - nie... nie chcę tego powtarzać.
- Mimo wszystko świetnie sobie poradziłeś - powiedział spokojnie, wycierając krew ze skrzydła. O nie, skaleczyłem go. Dobrze, że lekko.
- To odruch. To jest coś, z czym się nie walczy... - mówiłem dalej.
- Przepraszam - przerwał mi nagle, trochę innym tonem - przepraszam, posłużyłem się tobą w nie do końca dobry sposób. Byłem po prostu ciekaw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz