Znalazłszy się u podnóża jednego ze stromych wzniesień,
zaczerpnęłam powietrza w płuca, po czym wykonałam skok. Lądując na kamieniach,
zachwiałam się mocno, po wbiciu pazurów w ziemię udało mi się jednak utrzymać w
miejscu. Ucieszyłam się, że ostatnio nie padało. Wzniesienie było suche, a
dzięki temu nieśliskie. Każdy kolejny skok kosztował mnie mnóstwo wysiłku i
skupienia niemal równemu jak przy przeprowadzaniu operacji, a jednak zgrabnie
pięłam się w górę. Dotarłszy w pewne zagłębienie, gdzie można było pewnie
stanąć, spojrzałam w dół, a potem w górę, zastanawiając się, czy nie był to
dobry moment na zejście. Widząc jednak, jak niewielka odległość dzieliła mnie
teraz od szczytu, wznowiłam trening.
Po paru skokach udało mi się, wdrapałam się na górę nie największego
wzniesienia. Mój oddech był jednak głęboki, nie tylko z powodu zmęczenia, ale
też dumy i radości. Czułam się, jakby to była ogromna góra. Co najmniej taka,
wśród których cienia przyszłam na świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz