Hamowanie na miękkim, sypkim piasku, o tej porze pomarańczowo-złotej barwy, nie należało do najprzyjemniejszych i najłatwiejszych zadań. Po złożeniu skrzydeł moje łapy jeszcze przez kilka sekund sunęły po podłożu, zagrzebując się coraz głębiej. Prychnęłam cicho, otrzepując po kolei wszystkie cztery. Obejrzałam się za siebie, poobserwowałam przez chwilę las, kończący się kilkanaście kroków od krawędzi klifu, po czym usiadłam i przeniosłam wzrok na morze, hen, po horyzont. Falująca woda miała w sobie coś magicznie pięknego, przyciągającego, niepokojącego w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Utkwiłam spojrzenie mniej więcej w jednym punkcie, przymknęłam oczy i trwałam tak w skupieniu, powoli, cierpliwie próbując. Ostatnio poświęcałam swojej mocy, jeżeli można tak to nazwać, więcej uwagi, niż zwykle. Zarówno efekty, jak i moje zmęczenie po sesji się zwiększały, tyle że to drugie bardziej, niż powinno.
Otworzyłam oczy. Nic już nie zagłuszało szumu morza, za to ból głowy i pulsowanie w prawej przedniej łapie przyćmiewały mi umysły. Przeszłam się trochę brzegiem. Gdy najgorsze minęło, podleciałam na klif i poszłam upolować coś na śniadanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz