Ostatni dzień mojego treningu zapowiadał się całkiem ciekawie. Mundurek przyniósł ze sobą znajomą szmatkę, którą jakiś czas temu przeciągałem w wodzie, ale pierwsze nasze kroki skierowaliśmy nad rzekę.
- Co będziemy dziś robić? - zapytałem ochoczo - pływanie? Moje ulubione ćwiczenie, szczególnie gdy jest tak gorąco...
- Dzisiaj sobie popływasz - przytaknął - plus to co wcześniej, przeciąganie szmatki, tyle, że w rzece. W takich warunkach, kiedy oprócz wody i braku gruntu pod nogami pojawia się rwący nurt, trudniej będzie utrzymać ci ją w pysku.
- Aha - słuchałem z zainteresowaniem, nie mogąc doczekać się, aż będę mógł wejść do tej chłodnej, przyjemnej wody. Z przejęcia chyba zaczęły trząść mi się nogi.
Gdy w końcu znalazłem się prawie całkowicie pod powierzchnią, ostatni raz odbiłem się łapami od ginącego gdzieś w głębio dna i zająłem przebieraniem łapami w kierunku szmatki, której jeden koniec Mundurek trzymał w dziobie, drugi natomiast zwisał bezwładnie nad powierzchnią wody. Kilka razy musiałem mocniej odepchnąć się łapami od tafli, aby jej dosięgnąć. Gdy już się udało, sprawa okazała się wcale nie taka trudna. Przy okazjo dawała dużo przyjemności, a najlepszym stanowczo było uczucie rozdzierającego się pod zębami materiału... mrrr, zawsze czułem wtedy jakąś niewysłowioną satysfakcję.
Gratulacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz