Po zjedzeniu śniadania i załatwieniu kilku przyziemnych
spraw wybrałam się na zewnątrz w celu przeprowadzenia kolejnego treningu i
nietrudno zgadnąć, gdzie postanowiłam skierować kroki. Ku swojemu zdziwieniu
musiałam gdzieś po drodze zboczyć nieco ze ścieżki, bo choć zdawało mi się, że
uważałam, gdzie idę, to zamiast w Skrytym Lesie znalazłam się w nieco innym,
świeższym otoczeniu. Zastanawiałam się przez chwilę. Lasek, tak się na to mówi?
Cóż, pełno tu było paproci, a mało światła, machnęłam więc beznamiętnie głową,
godząc się z postanowieniem losem. Już zdążyłam rozciągnąć mięśnie, szykując
się do standardowego biegu, jednak jakaś myśl mnie powstrzymała. Chyba moja
podświadomość uznała, że czas na urozmaicenie, trochę inny zestaw ćwiczeń. I
choć nie wiedziałam, jak miał on do końca wyglądać, ruszyłam spokojnym krokiem
przez gęsty las, rozglądając się w poszukiwaniu inspiracji.
Wkrótce natrafiłam na upadłe drzewo. Podeszłam do okrytego
mchem pnia i popchnęłam go bokiem. Ciężki. Może wystarczyć. Uderzyłam w gnijącą
roślinę, a ta zachwiała się nieco. W powietrze uniosły się jakieś owady, brud i
nie wiadomo co jeszcze. Ohydne. Może gdyby tak… Odwróciłam się gwałtownie i
korzystając z władzy nad żywiołem natury, sprawiłam, że spod ziemi wyrosło
młode, niewielkie drzewo. Gwałtownym ruchem łapy wywołałam jego upadek, tak
nagły, jakby zostało trafione błyskawicą. Ubogi system korzeniowy ujrzał słońce
i wraz z resztą rośliny spoczął na trawie.
Podeszłam bliżej, otwierając szeroko pysk i zaciskając zęby
na cieniutkim pniu. Ostrożnie uniosłam łeb do góry, podnosząc dość ciężką
roślinę. To może zadziałać, pomyślałam. Schylając całe ciało, odłożyłam dzieło
swoich łap, by następnie znowu unieść je w górę. Postępowałam tak, aż poczułam
zmęczenie, w dalszym ciągu przytłumione przez energię pełnego życia lasu.
Wróciłam do jaskini, pewna, że tego dnia szybko dam radę wrócić do zajęć
związanych z pracą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz